Pewien jeszcze dość młody (z mojej perspektywy) człowiek w ostatniej rozmowie zwierzył mi się, że szykuje się do spędzenia emerytury za granicą. Do tego, że Polska nie jest krajem przyjaznym starym ludziom, dodał jeszcze jedno spostrzeżenie, to mianowicie, że u nas wszystko odbywa się z zaciśnięciem zębów. Zastanawiałam się nad tym, co powiedział i stwierdziłam, że istotnie, ma rację.
Wszędzie gdzie indziej (a także za moich młodych lat) wszystkie przyjemności, hobby i zainteresowania, jako sprawy wynikające z własnej chęci, a nie z narzucenia przez kogoś, były przeżywane na luzie i w odprężeniu. Nawet gdy ktoś mógł i poświęcał swojej prywatnej aktywności wiele czasu i gdy specjalnie mu na niej zależało, swoje własne rytuały związane z tą aktywnością odbywał bez specjalnego napięcia, choć z zaangażowaniem. Może z jednym wyjątkiem – narzekania. To hobby zawsze powodowało eskalację negatywnych odczuć, a więc zaciskanie zębów i gromadzenie wewnętrznej amunicji. W ślad za tym jednak nie szło ciskanie dzidą lub strzał z procy (do czego przygotowywała nas chemia naszego ciała) i nierozładowana do końca emocja (jak nie trafiony strzał) wymuszała dalsze gromadzenie wewnętrznej wściekłości. I następne narzekania. Odbywało się to jednak w obiegu zamkniętym (wewnętrznym) i wśród ludzi tego samego pokroju. Nadejście Solidarności i podział społeczeństwa – często w poprzek rodzin – upowszechniło ów szczękościsk, choć daleko mu było jeszcze do obecnych przejawów.
Obecnie jest inaczej. Wszystko, czy to narzucone z zewnątrz, czy wymyślone przez siebie, ważne czy mało istotne, robimy ze zaciskaniem zębów i pięści. Jak pasażerowie siedzący obok kierowcy wciskamy urojone hamulce w odruchu chęci uzyskania wpływu na sytuację na drodze. Szczególnie zauważalne jest to u osób, które mają jedno zainteresowanie, jedną manię, jeden utrwalony zespół własnych niewzruszonych przekonań. Doskonale widoczne jest to w mediach społecznościowych, zwłaszcza w sprawach polityki czy okołopolitycznych – chociaż u nas wszystko bywa polityczne – od pieska, kotka do smogu i filmu. Temperatura wewnętrzna rośnie, a rozładowanie w wypowiedzianych, a zwłaszcza zapisanych słowach jest niewystarczające; zaciskanie zębów przenosi się więc i na dziedziny tradycyjnie wolne od napięcia. Część osób od agresji werbalnej przenosi się do rękoczynów, a niemożność takich przenosin (z racji dobrego wychowania na przykład, lub nieposiadania wystarczającej siły lub wyposażenia albo braku fizycznego przeciwnika) powoduje dodatkowy szczękościsk. Czasami bywa to zabawne, choć najczęściej jednocześnie smutne.
Wczoraj dyskutowaliśmy na ten temat w innym gronie i padło stwierdzenie, że dzieje się tak wskutek skrócenia dystansu między ludźmi. Ongiś człowiek miał stałe interakcje z kilkoma osobami w otoczeniu, pozostałe, z racji odległości kontaktowały się z opóźnieniem wynikającym, chociażby z czasu otrzymania odpowiedzi na list. Dziś z powodu mediów społecznościowych i łatwiejszych interakcji powstaje złudzenie, że wszyscy i wszystko jest na wyciągnięcie ręki, a ponieważ kontaktów tych jest znacząco więcej, ludzki umysł i psychika tego nie wytrzymują. Hmm…
Mnie jednak zawsze zastanawiało, jak to się dzieje, że jedne społeczeństwa żyjące w tłoku (np. Chińczycy i inne wschodnie nacje) wykształciły w sobie kulturę takiego poruszania się, żeby między nimi a otoczeniem było jak najmniej tarć – np. drogą uprzejmości, nawet konwencjonalnej i bezosobowej – inne zaś, jak Rosjanie i obecnie, choć w mniejszym stopniu Polacy – rozpychania się łokciami, arogancji i zniecierpliwienia. Nie tłumaczy nas tempo życia i ilość zajęć – wszak Chińczycy albo Japończycy są nacją równie, albo bardziej pracowitą. Czy wieki wszechobecnej dyktatury wykształciły genetyczną uprzejmość?