Gdzie był ten początek?

 

Gdzie był ten początek, kiedy świat przestał być racjonalny i zmienił się w gniazdo bólu? A może nigdy nie był racjonalny? Czy miał kiedyś jakąś przeciwwagę, dla narracji społeczności młodych nawiedzonych, opanowanych przez wchłaniające niczym jamochłony, wszystko co nieprzemyślane, lub nadmiernie przemyślane i emocjonalnie wykorzystane?

Może od zarania był snem pijanego programisty, gaszącego swoje nieuctwo byle używką, także z wnętrza własnej psychiki pochodzącą, a swoją manię wielkości zaspokajającego milionami plastikowych figurek, malowanych przez podległych mu niewolników, najtańszym kosztem na jaskrawe, obrzydliwe barwy? Może wpadł na pomysł (za informacją z dzisiejszej prasy) zebrania 50 mln uczestników głupiej gry, których pełno na FB w rodzaju, „Kim byłeś w poprzednim życiu”, „Jak wyglądałbyś jako władca”, „Ile punktów uzyskałbyś w teście inteligencji”, a nawet pozornie nieszkodliwe quizy, w rodzaju: „Jaki pierwiastek kryje się pod tym symbolem”, „Czy rozpoznasz drzewa po ich liściach”,  itp., na podstawie których zbudowałby machinę oszustwa, wspartego milionami głosów.

Telewizja ostatnio prezentowała sondę uliczną dla kobiet  p.t. „czy przerwałabyś ciążę, gdybyś wiedziała, że urodzisz dziecko homo sapiens? Trudno zgadnąć, ale tylko dwie osoby na kilkadziesiąt, nie uznały tego stworzenia za dziecko dotknięte wrodzoną chorobą! To już jest konkret, na którym można budować charakterystykę danej społeczności i opracować plan wykorzystania jej dla dowolnych celów.

Może zresztą wystarczyło mu wybrać kolor identyfikacji wyznawców guru, jakiś pomarańczowy lub fiolet, biały, czarny czy jakiś inny, kwiatek dostępny powszechnie dla zwolenników, opaskę, wzór, rysunek, figurkę i słowa, najgroźniejsze z dostępnych broni.

Oglądam na Netfliksie film: „13 powodów”, opisujący losy dziewczyny, uczennicy liceum, popełniającej samobójstwo  i obawiam się, że amerykańska wizja problemów nastolatków słabo trafia do polskiego społeczeństwa, nieprzygotowanego mentalnie (choć społecznościowo jak najbardziej), jako że chłoniemy wszystko, co modne i popularne. Słyszałam takie zdania: „Gdyby u nas, w Polsce, były takie szafki w szkołach, takie samochody w dyspozycji dzieciaków, tacy nauczyciele z dobrą wolą… Poprzewracało się w głowach i tyle! Jakby to dzieciaki były w centrum świata! Nic dziwnego, że tak się kończy…” Nie cenimy wniosków, nawet widocznych na pierwszy rzut oka, skupiamy się na bezpiecznych dla nas duperelach. Nie mamy takich szkół, takich samochodów, takich szafek zamykanych na szyfr, takich wydumanych (jak sądzimy) problemów… Nasze dzieci dźwigają kilogramy książek w plecakach, nawet flaszki wody muszą targać ze sobą… Co tam oszukana przyjaźń i nadszarpnięte zaufanie!

Czasami najgorszą przeszkodą zrozumienia, jest przyziemna praktyczność, czasem zaś nieumiejętność ronienia łez, ale trudno ronić łzy, gdy mówi się najczęściej (jak moi rówieśnicy) o rozwydrzonej, egoistycznej młodzieży, o dominacji pieniądza, o zapatrzeniu w siebie. Ja w ich wieku…

Film skojarzył mi się z „Niebezpiecznymi związkami” – słynną powieścią Pierre Choderlos de Laclos. O całej intrydze zawartej w książce i filmie można przeczytać w Wikipedii https://pl.wikipedia.org/wiki/Niebezpieczne_związki

Wyrafinowany świat osiemnastowiecznej Francji różnił się tym od naszego, że zło, które sprowadzono na świat, było perfidnie i perfekcyjnie przemyślane. Dziś nikomu nie chce się już tak trudzić, choć środki techniczne mamy o niebo lepsze. W końcu media społecznościowe to nie to, co pisanie listów na papierze i oczekiwanie na ich rezultat, w który wkalkulowano czas działania poczty. Rezultaty są natychmiastowe dlatego nie potrzeba tak bardzo starannie planować intrygi, wystarczy pierwszy lepszy impuls.

W świecie osób śledzących przejawy duchowości, był taki guru – Osho, czyli Bhagwan Shree Rajneesh. Powyższy obraz ze strony:

https://mariannaeva.deviantart.com/art/Osho-179774984

Jego słowa cytuje się przy każdej możliwej i niemożliwej okazji jako głębię mądrości. Oglądam na wspomnianym Netfliksie dokumentalny film o jego sekcie: „Bardzo dziki kraj”. Moim zdaniem film obiektywnie przedstawia historię tej sekty. Wiele głosu dano ludziom, którzy działali w jej imieniu. Wypowiedzi przeciwników nie miały tej mocy intelektualnej, jaką miały słowa jego zwolenników, nawet tych, którzy zostali później jego wrogami, jednak wrażenie, które pozostaje z tego filmu mówi dobitnie: Jeżeli człowiek może coś spieprzyć – zrobi to zawsze. Podobnie brzmiało zresztą jedno z praw Parkinsona. W naukach Osho uderzała mnie ich nieprawdopodobna wręcz niepraktyczność – w końcu wykorzystana przez jego zwolenników, nie kogo innego. Nie jest tak, że można kochać się bez granic i wierzyć w świat pozbawiony zła i agresji – w końcu samemu tą agresją trzeba się posłużyć w walce o przetrwanie i wypaść z latami utrzymywanej roli.

Niejednokrotnie rozbiór logiczny zdań owego guru – prowadził mnie na ich rzeczywisty sens, mało widoczny wśród paradoksów i  fajerwerków intelektu,ale przeważnie, mimo mojego umiarkowania,  spotykałam się w dyskusjach o nim z agresją, zamiast argumentacji. Zwykły, szary człowiek, mówiący bez zażenowania o tym, że lęka się tego, co nowe i niesprawdzone, wcześniej czy później zwycięży. Nie w Polsce jednakowoż. Tu każdy guru jest mądrzejszy tym bardziej, im bardziej wymyślną i błyszczącą szatę nosi. Argumenty i uzasadnienia nic nie mają do rzeczy, nikt ich nie słucha i nie przejmuje się nimi.

Największa wyznawczyni prawa ręka Osho, zakochana w mistrzu, odstawiona dla innej grupy wpływów, jest autorką jego klęski. Nie przyjdzie jej do głowy, że to jej zaślepienie i korzystanie z niedozwolonych moralnie środków doprowadziło do klęski; winę zrzuca na innych, którzy opanowali dostęp do mistrza. A i mistrz chylił się już ku upadkowi, prawdopodobnie schorowany, lekko odleciały, bez wyzwań i chęci dalszego bycia bogiem, (chociaż silny wewnętrznym cwaniactwem). Na koniec zawiodła go i jego powszechnie wychwalana mądrość. Ona zaś przekroczyła granice moralne. Czasami jest mi żal tego, jak bardzo można się zatracić w kontrowersyjnej idei i jak bardzo pogrążyć siebie i innych.

I pomyśleć, jak wielu ludzi zwiodły jego świetliste oczy! Z własnego doświadczenia wiem, że są tacy ludzie, że chodzą po świecie i jeśli kogoś takiego spotkasz powinieneś (albo powinnaś) uciekać na drugi koniec świata. Sami może nie czynią zła, zawsze znajdą się inni, którzy zrobią to w ich imieniu. Jeśli po latach zastanowisz się, co z tego zostało – na swojej dłoni zobaczysz tylko resztkę miałkiego  pyłu.  Tylko w środku Twojej osoby zionie głęboka, nigdy nie zagojona rana.

Czy to oni, owi guru, powodują, że świat jest pulsującym bólem, czy może oni są tylko złudzeniem, że tego bólu da się uniknąć?

Czasem oczy nie muszą być świetliste, wystarczy sugestywny głos, przemówienie pełne spokojnej i pewnej siebie agresji, przekonanie że mamy do czynienia z kimś, kto się nie cofnie, kto stawia wszystko (łącznie z własnym życiem ) na jedną kartę. Bywa że i bez tego zdobywa się wyznawców.

Wiem doskonale, że nasi politycy są zaledwie cieniem Osho czy innych „mistrzów”, ale w końcu my, jako członkowie społeczeństwa, jesteśmy cieniami tamtych osobowości. Skoro homo sapiens oznacza chorobę, to może wszyscy nasi lekarze nie tę chorobę leczą, którą potrzeba?