Pewna kobieta napisała powieść pt. “Jesteśmy inni”. Na okładce zamieszczono standardową piękność w standardowym makijażu z przedłużonymi rzęsami, okiem podkreślonym w kolorze najmodniejszej (wg reklam) karoserii, nie pamiętam już jakiego modelu samochodu, wydłużonymi rzęsami i ustami, które były zapewne sztucznie powiększone trującym zastrzykiem.
Zadziwia mnie nieustannie to, że chcąc być oryginalnymi, ludzie postępują wbrew zapowiedziom, najchętniej poruszając się w stadzie jednolitych klonów. Kiedy sklonowano lata temu pierwszą żywą istotę, owcę Dolly, wprawdzie była płodna, a jej dzieci zdrowe, żyła jednak krócej, bo chorowała, ale coś z nią albo z samym eksperymentem było nie tak, bo sprawa ucichła i więcej nie słyszałam o klonowaniu czegoś więcej (poza jedną małpą), niż linii komórkowych. Eksperymenty przestano finansować, a naukowcy pozostali skłóceni o zasługi i ukrywanie niektórych aspektów eksperymentu. Zdaje się, że sprawa umarła śmiercią naturalną.
Po czterech latach nie wychodzenia z domu i blisko dwóch, kiedy dysponując wózkiem elektrycznym jeżdżę na spacery po osiedlu, po raz pierwszy zostałam wywieziona do pewnej galerii handlowej. Pojawił się ktoś z samochodem, który był kiedyś londyńską taksówką i został przystosowany do przewozu osoby na wózku, poprzez rozkładaną rampę, wyjmowaną z bagażnika. Wjechałam więc po tej rampie do samochodu i tam przesiadłam się na kanapę. Ruszyliśmy w drogę. W podziemnym parkingu, w galerii handlowej musiałam zjechać wózkiem tyłem po tej rampie, ponieważ w samochodzie nie było miejsca na dokonanie obrotu. Na pierwszą trudność natrafiłam, kiedy przesiadam się z nisko ustawionej kanapy do wózka, nadwyrężając sobie nadgarstek i próżno szukając czegoś do przytrzymania się na dostępnej mi wysokości. Osoba towarzysząca asekurowała mnie z tyłu, jednak trochę z tej rampy zboczyłam, prawie spadając na końcówce, ponieważ miejsce parkingowe dla niepełnosprawnych ustawione było obok filaru i nie za bardzo mogłam skręcić. Niestety, w Polsce większość samochodów do przewozu niepełnosprawnych ma rampy do zjazdu wózków tyłu, a nie z boku samochodu, tak więc miejsca wyznaczone dla niepełnosprawnych są po prostu za wąskie, choć wystarczająco długie. Ostatnio widziałam reklamę takiego samochodu, z którego rampę rozkładaną zaprojektowano z boku – współczuję użytkownikowi, zwłaszcza że samochód nie przewidywał innego kierowcy niż niepełnosprawny, nie zsiadający ze swojego wózka w czasie kierowania samochodem i chyba nie było w nim miejsca dla drugiej osoby mogącej w razie czego pomóc. Różnica między tym samochodem, a tym, którym mnie wożono była tylko taka, że wjazd odbywał się tyłem, a zjazd przodem, potem wózek obracał się, wysuwała się kierownica i zamykały drzwi. No ale na parkingu dla niepełnosprawnych kierowca musiałby wjechać z powrotem do samochodu i poszukać sobie innego miejsca do postoju.
Kiedy już jakoś wjechałam do galerii handlowej, ustawienie drzwi wjazdowych było takie, że środkowe, szerokie przejście przeznaczone było dla wychodzących/wyjeżdżających z galerii, zaś dwa po bokach, przeznaczone dla wchodzących, były dość wąskie dla wjeżdżających. Drzwi były podwójne: pierwsze się otwierały same, niestety drugie trzeba było pociągnąć do siebie i w ten sposób otworzyć. Jednakże, żeby je otworzyć ,trzeba było się wózkiem cofnąć i stuknąć w poprzednie drzwi które otwierały się tylko dla wjeżdżających a nie dla wyjeżdżających, a właściwie dla chodzących, a nie dla ludzi na wózkach. Ewidentnie ktoś myślący bardzo pokrętnie nie pomyślał o osobach na wózkach. No, tak czy inaczej przy pomocy oczywiście osoby towarzyszącej jakoś dostałam się do środka jednej z największych galerii handlowych w Warszawie.
W środku pełno ludzi spacerujących i oglądających sklepy zza szklanych szyb. Nie do wszystkich sklepów mogłam wjechać, albo drzwi do nich były za wąskie, albo w środku nie było tyle miejsca, żeby zmieścić się wózkiem, nie mówiąc już o manewrach. Tak więc do specjalistycznego sklepu z serami nie udało mi się wjechać i zobaczyć, czy może jest tam ser owczy. Zrobiła ta osoba towarzysząca, ale sera takiego nie znalazła. Wyobraźcie sobie: sklep specjalistyczny, w którym brakuje jednego z rodzajów najważniejszych serów! Pewnie w Polsce ludzie nie odróżniają sera owczego od koziego i dlatego nie przewidzianego w ofercie handlowej. Po taki ser (podrabiany zresztą najczęściej) należy udać się do Zakopanego albo zadowolić się dostępnym w marketach tzw. “euroserem”, smakującym jak bezsmakowa guma do żucia. Nawet polska bryndza jest krowia (lub krowio-owcza), oszukana podobnie jak kiełbasa cielęca z zawartością 10% cielęciny i smakująca wieprzowym smalcem. Kochamy podróbki lub nie odróżniamy ich od oryginałów.
Potem już tak się złożyło, że na tym parterze znajdowały się inne sklepy prawie wszystkie z perfumami, zresztą jednej firmy. Nie mam pojęcia, czy rzeczywiście w Polsce ludzie głównie kupują kosmetyki, czy też rozmnożenie takich sklepów bierze się stąd, iż można w nich poszaleć z cenami. Idący ze mną bywalec takich sklepów twierdził że na innych piętrach będzie inaczej, ale ja już i tak miałam dość. Przytrafiło mi się coś, o czym dotychczas czytałam, ale sama nie doznałam nigdy. Prawdopodobnie po sześciu latach izolacji od świata poczułam tak ogromny lęk przed tłumem ludzi łażących w tę i z powrotem, nie zwracających uwagi na innych ludzi. Konieczność manewrowania wśród osób, których wzrok znajdował się na poziomie o dwie głowy wyższym niż ja, a może także i z innych przyczyn spowodowała, że doznałam ataku paniki. Gdybym była samotnie, szybko opuściłabym to stresujące miejsce. Ale wypadało docenić czyjeś poświęcenie i także dla skorzystania z okazji wjechałam do dużego marketu, gdzie kupiłam trochę owoców i warzyw, niedostępnych na moim osiedlu, jak np. bakłażan, fenkuł, czerwone porzeczki i ostatni już chyba w tym roku, świeży bób. Wprawdzie w tym markecie ścieżki dla wózków były wystarczająco szerokie, ale niestety i tak węższe niż w analogicznych sklepach Holandii. Poza tym polską specjalnością stały się ustawione po środku alejek, jak sztaple cegieł na budowach – sterty nierozpakowanych towarów, widać z oszczędności na powierzchni magazynowej lub częstotliwości dostaw. Wózki na zakupy od czasu mojej ostatniej bytności w markecie przed sześciu laty powiększyły się co najmniej dwukrotnie, tak że przejechanie alejką obok takiego wózka, zwłaszcza ustawionego ukośnie, było niemożliwe; za każdym razem trzeba było zwracać się z prośbą do kogoś o przepuszczenie. W dużym markecie to kilkadziesiąt próśb i murowana depresja lub zniecierpliwienie wraz z nieuprawnionym przekonaniem, że mamy do czynienia ze sklonowanymi Dolly (każda owca ustawia wózek w poprzek).
Zapewne przesadzam, bo moje uczucie paniki brało się także z tego, że oswoiłam już dwie osiedlowe Biedronki, w których doskonale wiedziałam i wiem, gdzie nie mogę wjechać, bo się nie zmieszczę i gdzie muszę się cofnąć, żeby wykręcić, a gdzie spotka mnie awantura, że komuś przeszkadzam. Tutaj geografia miejsc, do których zwykle nie mam dostępu nie jest taka oczywista i z racji wielkości sklepu ogromnie zmienna. A może i moja panika brała się z innych przyczyn.
Z radością przyjęłam, że już podjechaliśmy pod mój blok i przy asekuracji towarzyszącej mi osoby udało mi się tyłem zjechać rampą samochodu. Niestety i to miejsce, wytyczone dla niepełnosprawnych było zbyt wąskie i zjeżdżając trafiłam prosto w zagłębienie w asfalcie z kratką odpływową oraz wysoki krawężnik, tak, że mój wózek się zbuntował: stanął i nie chciał ruszyć dalej. Na wyświetlaczu wszystko było w porządku, akumulator naładowany do pełna (jeszcze nigdy nie widziałam żeby nie był naładowany, więc sądzę, że wyświetlacz jest tylko dla ozdoby). Musiałam więc odblokować i zablokować kilkakrotnie cztery hamulce, które znajdują się w moim wózku (to taka czynność magiczna, jak za dawnych lat przy pierwszych telewizorach, kiedy gdy zginął obraz lub dźwięk, należało uderzyć raz z prawej, raz z lewej, raz od góry, miarkując ciosy, żeby aparat się nie rozpadł) poczekać jeszcze chwilę, a osoba towarzysząca musiała wypchnąć mnie z dołka, ponownie włączyć bieg I wózek niechętnie ruszył.
Mokra od potu ze zdenerwowania dotarłam do swojego łóżka, starając się zabić w sobie złe emocje, a przynajmniej przekuć je w coś pożytecznego – co niniejszym czynię, po upływie jakiegoś czasu, gdy perspektywa wydarzeń mocno się oddaliła. Niestety, bycie starcem/staruchą wiąże się z nadwrażliwością na sprawy kiedyś niedostrzegane albo lekceważone. Co mnie, chodzącą obchodziły kiedyś krawężniki albo kratki odpływowe w asfalcie, czy też zapadlisko przed wjazdem na chodnik z jezdni gdy pali się już czerwone światło, a silniki samochodów niecierpliwie dają po gazie czekając aż wreszcie ta zawalidroga wyłączy swoje hamulce pozwalając osobie towarzyszącej przejść na tryb ręcznego pchania, obrócić wózek dużymi kołami w stronę chodnika i zjechać sprzed zasięgu spieszących się nieustannie kierowców. Czerwone światło dla mnie jest zielonym dla nich, to ich prawo, a nie moje.
Dziś, kiedy sprawa przetrawiła się we mnie (ze znacznym udziałem podświadomości, której bardziej wierzę u schyłku moich dziejów) mogę wyciągać wnioski. Niewiele dadzą powtarzane wskazówki i rzekomo stwarzane warunki przez kształtujących przestrzeń osobników nie rozumiejących specyfiki odmienności bez udziału samych odmiennych. To musi odbywać się inaczej, bardziej naturalnie. Ba, ludzie muszą sami z własnej woli stawać się bardziej odmiennymi (jak na razie pracują za nich ich geny, eliminując stopniowo wsobnych) inaczej marny nasz, jako ludzkości, los. Może już zresztą to się dzieje tylko wolno i niedostrzegalnie.
Ja już wiem – bycie klonem to ścieżka donikąd. Tylko w odmienności leży siła. Tylko na skraju kultur powstają dzieła poruszające prawdą i odkrywające nowe drogi i ścieżki. Odmienni, niepełnosprawni, sprawni czy rozumni inaczej, to nie gorszy rodzaj człowieka, z którym nie trzeba się liczyć, a najwyżej być tolerancyjnym czy wyrozumiałym. Przeciwnie, oni pozwolą spojrzeć wam w świat przez was zbudowany na nowo, każą dostrzec, że argument “zawsze się tak robiło” nie jest argumentem wartym uwagi. Świat klonów przeminie; to, co zostanie, te resztki, odpady i niewykorzystane cząstki będą mogli zagospodarować i żyć wśród nich tylko INNI. Obserwujmy i uczmy się od nich, bo może w nich znajdziemy rozwiązanie dla planety.