Z zakurzonych kartonów najwyższej półki regału (1) – Mienie zabużańskie

 Mienie zabużańskie (uparcie poprawiane przez program na mienie zabrzańskie)

Jakiś czas temu skończyłam cykl „Z szuflad starego biurka”, oparty na materiałach pozyskanych po likwidacji mieszkania w wyniku śmierci mojego kuzyna. Materiały z tamtego biurka dotyczyły rodziny mojego ojca, dziadka i pradziadka. Tymczasem w moim własnym mieszkaniu, na najwyższych półkach regału, tkwi siedem wielkich kartonów, w które upchnęłam przed remontem mieszkania papierową spuściznę po śmierci  w 2007 roku mojego męża, Leonarda.

Zawsze wydawało mi się, że żądanie od staruszków przed ich śmiercią, aby zrobili porządek z papierami, w celu oszczędzenia tego ich dzieciom i wnukom,  jest żądaniem zadawania samemu sobie bólu w imię czyjejś wygody. Starzy ludzie tuż przed śmiercią nie zawsze chcą wszystko pamiętać, czasami wolą decyzję, co do pamięci, zostawić potomnym, a także chyba i dać im szansę, aby na zakurzone papiery padł kiedyś ich wzrok i zainteresowanie. Wszak przecież nie zawsze chcą słuchać o tym, co dla staruszków ważne, co chcieliby zachować dla potomności, ale nie chcą wiedzieć, że to będzie zniszczone, choć pewnie tego się domyślają.

Czasami jednak to, do czego nie zmuszą ich dzieci i wnuki, wymusi na nich jakiś urzędnik. Tak i stało się ze mną, gdy otrzymałam korespondencję w sprawie złożonego przez mojego nieżyjącego już od dawna teścia, roszczenia dotyczącego utraconego w wyniku działań drugiej wojny światowej mienia zabużańskiego. Roszczenie to powstało jeszcze przed moim urodzeniem, albo tuż po nim, w każdym razie minimum 80 lat wstecz i nagle z powodu nowej ustawy stało się sprawą, do której muszę się odnieść jako spadkobierczyni nieżyjącego spadkobiercy mojego teścia.

Już w pierwszym kartonie znalazłam coś, co może być przydatne w sprawie roszczeń, chociaż dziwnym trafem jest całkiem nieprawomyślne. Ten zabawny chichot historii aż się prosi o upamiętnienie, jak wszystkie sprawy, na które natykamy się zagłębiając w przeszłość, kierując się rzetelnością, a nie polityką historyczną, Odkrywamy wówczas po raz kolejny, że świat był zupełnie inny, niż dzisiejsza on nim narracja, płynąca z gazet i telewizorów, sączona przez osoby, których wówczas nie było na świecie.

Mój mój teść opuścił rodzinne gospodarstwo na Ukrainie gdzieś koło 1940 r. udając się do polskiego wojska, które akurat było formowane na terenach ZSRR. Mężczyźni w tamtym czasie tylko przypadkowi zawdzięczali, do jakiego polskiego wojska trafili, do tego dobrego czy do tego złego. Mój teść trafił do tego, które dziś uważane jest za złe, a w każdym razie nieprawomyślne. Urzędnik zażądał dowodu, na okoliczność wyjazdu z gospodarstwa, a ja na taki dowód natrafiłam od razu w pierwszym kartonie. Czy jednak mogę przedłożyć jako dowód podziękowanie towarzysza Stalina za udział w wojnie, za zdobycie Berlina i innych miast?

Na mojej ścianie w przedpokoju wisi oprawiona w piękną ramkę wielka płachta podziękowań dla mojego prapradziadka, Franciszka Jacórzyńskiego, ur. w r 1854, za służbę w wojsku austro-węgierskim i spełnienie wobec   (ówczesnej) Ojczyzny swojego obowiązku. 

Przodek mojego męża także spełnił swój obowiązek wobec (ówczesnej) Ojczyzny, ale raczej nie wypada się tym chwalić, a w każdym razie wieszać na ścianie równie pięknej , choć bardziej kolorowej płachty, oprawionej w ramki, w towarzystwie tamtej.

Czyż to nie chichot historii: na jednej ścianie obok siebie świadectwa tych, co walczyli z bolszewikami i tych, co walczyli wespół z nimi, powieszone w obliczu wspólnych potomków? Nawet słownictwo jest przewrotne: określenie „walczyć z bolszewikami” można rozumieć dwojako, jako sojusznictwo lub wrogość – do woli.

I z taką tradycją muszą pogodzić się dzieci i wnuki obu tych rodowych linii, ich wspólni potomkowie. Jednak to bardzo krzepiące, że nic nie grozi komuś wieszającemu takie sprzeczne artefakty,  więzienie albo inne represje. I oby tak zostało!