Mój ci jest

No i wreszcie mam go. Jest mój, całkowicie i nieodwołalnie. Dopasowany do mnie, jak szyty na miarę. Za jego sprawą wreszcie po czterech latach uwięzienia mogę wydostać się na świat. Poczuć wiatr, słońce, zobaczyć ludzi na żywo, jak wyglądają, jak są ubrani, jak się poruszają, co robią, na co patrzą. Dzięki niemu mogę wejść do sklepu i obejrzeć wszystko na żywo. Jestem jak dziecko; pytam pani sprzedawczyni, jak się ta wędlina nazywa, kupuję 10 dag, nie jestem już skazana na ćwierć kilo szynki, które jako standardowy zakup zlecałam innym osobom. Mam trochę kłopotu z obsługą bankomatów, cztery lata temu były inne bankomaty i i inni operatorzy w tych samych miejscach. Teraz nie wiem, czy zrealizują moją kartę i mam też problem z odczytaniem cyfr na błyszczących klawiszach, ponieważ świat oglądam z pozycji kilkuletniego dziecka. Są też i inne kłopoty: windy zamykają się za szybko, zanim zdążę wejść, przytrzaskują mnie, nie zawsze wyrabiam się na zakrętach i denerwuję się i pocę, gdy muszę wjechać na górkę lub zjechać z niej. Nie do końca umiem jemu zawierzyć, wszak prawo jazdy robiłam 58 lat temu. Ale wszystkiego się nauczę, choć trochę się poobijam i tu i ówdzie przytrzasnę. Leją mi się łzy od świeżego powietrza i przeglądając się w przypadkowych lustrach, widzę bladą cerę, która za PRL cechowała więźniów,  gdy jeszcze nie przysługiwało tyle czasu na spacerniaku, co obecnie.

Pan, który mi go przywiózł mówił, że oglądał wiele babć, które latami nie wychodziły z domu, zanim nabyły uprawnienia to jego posiadania. Nie zawsze zresztą mogły z nich skorzystać, mieszkając na którymś piętrze bez windy. Ja dostąpiłam tego szczęścia, chociaż słoika już nie odkręcę, ani nie otworzę butelki, to jednak mogę posługiwać się joystickiem. Muszę jednak na razie korzystać z pomocy osoby towarzyszącej, bowiem silnik rozpędza się z pewnym opóźnieniem, a w tym czasie, gdy otworzą się drzwi windy, nie zdążę wjechać przed ich zamknięciem.

Mój ci jest, mój wspaniały, elektryczny, zwinny wózek inwalidzki. Połowę ufundował mi  NFZ, gdy ortopeda orzekł, że mam niesprawne 4 kończyny – 2 ręce i 2 nogi. To zabawne, cieszyć się z postępów choroby, czyż nie? Ale jest taka nasza rzeczywistość, jak z marnego dowcipu. Gdybyż jeszcze te windy zaopatrzyć w sztuczną inteligencję, albo może zaprogramować tak, żeby ich drzwi nie zamykały się tak szybko, jak życzą tego sobie pełnosprawni normalni.