Rozważania, wieści i dywagacje z prawego boku i lewej półkuli ( 4)

Opary cierpienia

Latami całymi zastanawiałam się nad dziwnym zjawiskiem, które mi się przydarzało. Oficjalna nauka nigdy nie dopuszczała istnienia podobnych zawirowań umysłu; zaliczano je raczej do ezoteryki, na równi z kartami tarota i chiromancją ,czy wreszcie wpływem planet na życie człowieka, rzekomo dowodzonym przez astrologię. W pierwszym odruchu młodzieńczym wstydziłam się tych odczuć, wyrzucałam je z myśli, raczej nie ufając sobie, niż oficjalnej nauce. Jako dojrzała kobieta zbuntowałam się sądząc, że nie ma powodu, aby twierdzenia innych ludzi miały większe znaczenie, niż moje własne odczucia. Po jakimś czasie poczułam się babcią ezoteryczną i tak się nazywałam. Wówczas  przestałam się wstydzić swoich odczuć, chociaż nie do końca jawnie się do nich przyznawałam.

Pora powiedzieć, o czym myślałam. Jedną z cech mojej osoby było wyczuwanie czegoś, co można nazwać aurą, czy oddechem miejsca. Były punkty, w których czułam się fatalnie, były też takie, gdzie moje odczucia były tylko nieokreślenie niekomfortowe, nigdy jednak nie potrafiłam określić, z czego to wynikało. Czasami domyślałam się, że ma to związek z cierpieniem, które wiązało się z tym miejscem: np. szpitalem, cmentarzem, niektórymi budynkami czy mieszkaniami, ale i także z otwartą przestrzenią, o której nic nie wiedziałam, jak np. częścią lasu czy łąki. W miejscach tych było mi słabo, duszno; doznawałem zawrotów głowy, a gdy przyszło mi w nich nocować, rzadko mogłam tam zasnąć. Podobnie zdarzało mi się wówczas, gdy w moim bloku ktoś umierał; udało mi się połączyć takie wydarzenia  z klepsydrami zamieszczanymi na drzwiach wejściowych i ze śmiercią osób umierających w mojej obecności – a przeżyłam 3 takie przypadki.

Wierzyłam, że nauka kiedyś wyjaśni przyczyny takiego zjawiska i właśnie doczekałam się okrucha informacji. Nie jestem pewna, czy to tylko teoria, oczekująca na sprawdzenie, czy rzecz jakoś naukowo udowodniona, ale faktem jest, że przeczytałam artykuł, który odwoływał się do tych teorii, a także wyjaśniał je. Wyjaśnienia te w zupełności mnie zadowalają, ponieważ moje podejrzenia szły w podobnym kierunku.

Przeczytałam właśnie artykuł, będący przedrukiem z czasopisma nowe książki pt. „Dlaczego ludzie…”  „Niepochowane ciała Żydów leżą w setkach miejsc w Polsce, przykryte śmieciami, krzakami. Dlaczego?”

https://wyborcza.pl/ksiazki/7,154165,27684352,czego-chca-od-nas-trupy-pod-smietniskami.html

Oto dwa cytaty z wymienionego artykułu:

„Chcąc wyjść poza wielokrotnie stawiane hipotezy dotyczące wyparcia czy amnezji, podążam za niezwykle ciekawą teorią opracowaną przez dwie polskie socjolożki, Marię Hirszowicz i Elżbietę Neyman, a potem rozwiniętą przez socjologów: Sławomira Kapralskiego, Piotra T. Kwiatkowskiego i etnografa zajmującego się kulturą romską Lecha Mroza. Ta teoria głosi, że istnieje przekaz pamięci, który nie chce się ziścić w słowach i symbolach, jest natomiast współtworzony przez to, co niewypowiedziane. Możemy przekazywać między sobą pewne treści, których nie umiemy jeszcze ubrać w zdania, bo nie mamy dla nich jeszcze terminów, strategii opowieści. Zatem nie tylko w tym, co narracyjne, słowne, możemy doszukiwać się przekazów o przeszłości, ale też w różnych praktykach pozadyskursywnych, czyli w mowie ciała, w gestach i zachowaniach.”

 „Musimy wrócić na chwilę do lat 30. i badań socjologicznych Francuza Maurice’a Halbwachsa, który postawił tezę, że pamięć nie jest tylko kwestią indywidualną, nie zależy wyłącznie od fizjologii i aktywności neuronów. Pamiętamy zwłaszcza to, na co nauczono nas zwracać uwagę, czyli pamięć należy rozpatrywać w tak zwanych ramach społecznych. Teza ta została odnowiona w latach 80. minionego wieku dzięki działaniom francuskiego historyka Pierre’a Nory, który zaprosił luminarzy humanistyki francuskiej do wspólnej pracy nad katalogiem obiektów, które nazwał „miejscami pamięci”. Wpisywały się w weń zjawiska bardzo konkretne, jak rzeka Sekwana, i te niematerialne, jak np. „Marsylianka”: chodziło o realne i symboliczne obiekty kotwiczące wspólnotową pamięć. Po kilku latach zainspirowanych przez Norę studiów stało się jasne, że przeszłość pamiętana jest trochę inna niż ta opisywana przez historyków. A pomiędzy tymi opowiedzianymi – czy to na sposób wspólnotowy, czy naukowy – przeszłościami tkwią kwestie, których staramy się nie dopuścić do wynurzenia na powierzchnię i o których – z różnych powodów – nie wiemy, jak mówić. I współpracujemy, by nie trzeba było się z nimi konfrontować. To właśnie zjawisko określane jest terminem „niepamięć”.

Mimo że my czegoś nie pamiętamy, coś pamięta za nas. Najprawdopodobniej to coś jest w nas, chociaż niektórzy mogą sądzić za przyczyną swojej wiary, że jest to siła wyższa, która wdrukowuje w nas przekazy, arbitralnie uznawane za ważne i konieczne. W takim wypadku nasz wpływ na zapamiętywanie rzeczy, o których nie możemy wiedzieć, ponieważ ich osobiście nie doświadczyliśmy, byłby niewielki albo zgoła żaden. Obiła mi się o uszy także teoria, że istnieje zapamiętywanie wydarzeń poprzez odzwierciedlenie ich w genach, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Jednak taka  pamięć wędrowałaby między osobami spokrewnionymi, a nie sądzę że istnieją takie ograniczenia w opisanych przypadkach doznań w miejscach, w których zdarzyły się złe rzeczy. Innym wyjaśnieniem może być to, że złe doznania psychiczne zostawiają materialny ślad w przedmiotach dookoła pewnej strefy i w jakiś sposób promieniują na zewnątrz i jest to odbierane przez osoby szczególnie wrażliwe.

Nad zagadnieniem tym zastanawiałam się wiele lat temu czytając powieści SF. Niektórzy z autorów wymyślali sytuacje, gdy dzieci z następnego albo następnych pokoleń zapamiętywały wydarzenia w rodzinie zaszłe wiele lat temu, przechowane w pamięci genetycznej rodziców, jednak czasem zbyt mało dbali o szczegóły i np. opisywano sytuacje, w których wydarzenia zapamiętane w genach ojców  czy matek, zachodziły już po urodzeniu dzieci, którym rzekomo pamięć  tę przekazano. Jeżeli  wydarzenia zapisywałyby się w genach, to ich przekazanie mogłoby zajść dopiero wówczas, gdy urodzenie dziecka następowało po wydarzeniu, a nie przed jego wystąpieniem. To, co było więc błędem w powieści SF, mogło być jednak wytłumaczone inaczej, ale wówczas dotyczyłoby pamięci miejsca, a nie pamięci człowieka.

Przeczytany artykuł przypomniał mi moje rozważania sprzed lat i przywiódł wspomnienia takich miejsc, które mogłabym uznać za promieniujące złą energią.

Pewna lekarka na oddziale kardiologicznym w szpitalu tłumaczyła mi dlaczego niektóre osoby opuszczające ten szpital z bardzo dobrymi wynikami, a przede wszystkim z takimi, które świadczą o poprawie zdrowia, uskarżają się na złe samopoczucie, znacznie gorsze niż wtedy, gdy do szpitala tego trafiały. Stwierdziła ona, że ściany budynku tak nasiąkają cierpieniem i chorobą, że już nigdy nikt nie będzie w nim czuł się dobrze. i że z tych względów niczyj pobyt nie powinien trwać tam dłużej niż 2 tygodnie.

W moim mieście, na nieodległym bazarku, w czasach kiedy jeszcze go odwiedzałam, po środku między straganami doznawałam uczucia ucisku w klatce piersiowej i ogarniającej całe ciało słabości; wystarczyło jednak kilka kroków w bok i czułam się już zupełnie normalnie. Wielokroć miałam podobne uczucie w niektórych miejscach w lasach otaczających mój dom na działce. Znając jednak historię tych miejsc, nie byłam wcale zdziwiona, że takie wydarzenia mogłyby tam zachodzić. Intrygujące było jednak to, że w miejscach takich zazwyczaj rosły poszukiwane grzyby, były mrowiska albo lubiły je wszystkie owady, czy robactwo, ale miejsc tych unikały zwierzęta domowe, choć chętnie odwiedzały je bezpańskie koty. 

Szczególnie pamiętam miejsce, dookoła nieistniejącej już, rozpadającej się budki dróżnika, gdzie rosły wspaniałe kozaki czerwongłowce. W czasie wojny usadzono tam, pod tą budką, rzędem Inwalidów wojennych, pełniących funkcje strażników kolejowych i jedną serią z karabinu rozstrzelano ich. A matka jednego z nich zbierała do pudełka od butów żwir przesiąknięty krwią, żeby nigdy jego krew nie została na zawsze w tej złej ziemi. Historie te opisałam w opowiadaniu „Te drzwi”. Możliwe jednak ,że miejsca te pokrywają się z podziemnymi ciekami wodnymi, opisywanymi jako działające na przyrodę i człowieka. Nie mam więc żadnych dowodów na to, że złe wydarzenia odciskają się w pewnych miejscach, ale wierzę że jesteśmy coraz bliżej wyjaśnienia i udowodnienia takiego związku.

Obecnie także te lasy znajdują się częściowo w strefie nadgranicznej i być może, po latach ,w niektórych miejscach przechowa się pamięć tego, co działo się przy granicy jesienią roku dwa tysiące dwudziestego pierwszego. Może upamiętnią je dziwne, nieregularne w kształcie  mrowiska, Może wyrosną tam nadspodziewanie wielkie grzyby, przechowując pamięć cierpienia zaszłego w takim miejscu. Może wreszcie ktoś dozna zawrotu głowy i poczucia ogarniających go mdłości. I nie będzie wiedział dlaczego, bowiem pamięci miejsc jeszcze chyba nie udowodniono.