Pieluchy

Przeczytałam w Internecie: odchodzi całe pokolenie bez dotyku ręki, bez czułości i obecności bliskich. Jednocześnie pół kraju martwi się o to, że nie będzie możliwa jazda na nartach, bo nie będą czynne wyciągi. Te oba narzekania są wyrazem nieszczerego prezentowania poglądów, które uznano za słuszne i obowiązujące. Dlatego korci mnie przekłucie tego balonu, dorwanie się na własny użytek – prawem osoby, która jest bliżej lub dalej swego kresu – do obnażenia hipokryzji i fasadowości zachowań.

Po pierwsze: odchodzenie akurat teraz, w czasie panademii, bez czułości bliskich, jakkolwiek jest faktem, nie świadczy wcale o tym, że w innym czasie i miejscu (nie w szpitalu na przykład, a w zaciszu domu czy mieszkania) odchodzenie ma oprawę stworzoną przez czułych bliskich; dotykających i  głaszczących, oprawę pocieszania, trzymania za rękę itp. Od razu zaznaczam, że nie ma to nic wspólnego z miłością, czy innym uczuciem wobec tych bliskich. Brak oswojenia ze śmiercią, kulturowy nakaz nie okazywania emocji w innych okolicznościach, niż przyjęte powszechnie, nie pozwala wielu osobom na okazywanie tej miłości w preferowany przez psychologów sposób. Czułe przytulanie rezerwujemy dla dzieci, zwłaszcza malutkich, a nie dla starców.

Pamiętam kilkadziesiąt lat temu akcję rozpoczętą przez prasę “rodzić po ludzku”. Raz postanowiono idąc tym śladem nieśmiało zapoczątkować jednym artykułem (zresztą kilka lat później) podobną “umierać po ludzku”. Skończyło się na tym jednym artykule i sprawa została zapomniana. Niektórzy komentatorzy odnieśli się do niej z niesmakiem.

Dba się o to, by nowo narodzone dziecko położyć serce przy sercu matki lub ojca w przekonaniu, że jest to ważne dla powitania małego gościa na tym świecie; niepisana reguła podobnego pożegnania ze starcem lub staruszką nie obowiązuje. Przynajmniej wśród tych, którzy w wieku średnim żegnają najczęściej własnych rodziców.

W swoim życiu byłam obecna przy śmierci kilku osób i ani ja sama, ani inni bliscy tych osób nie potrafili przekroczyć niepisanej reguły godnego zachowania w obliczu śmierci. To na zapadłych wsiach czasem ludzie pozwalają sobie na głośne i publiczne lamentowanie, co w naszych, miejskich kręgach uważane jest za niestosowne.

Jeszcze lepiej widać to na pogrzebach. Zdarza się, że w kościele, w czasie podniosłych słów, dla niektórych osób pozbawiony emocjonalnego wyrazu żal po zmarłych jest tak trudny do zniesienia, że ich reakcje są nietypowe – nie potrafią ani lamentować ani zachować spokoju, w rezultacie czego na przykład zaczynają się śmiać lub chichotać. Sama byłam świadkiem takich wydarzeń i wiem, że ogół obserwujących uczestników pogrzebu był bezlitosny dla delikwentów, którzy nie potrafili się opanować. 

Do tego dołączają się sami umierający i ich oczekiwania (mogę jedynie mówić o osobach urodzonych przed II wojną światową). Znajdują się niekiedy w upokarzającej sytuacji, niewygodnej pozycji; miotani przemożnym strachem, nie potrafią zachować się stosownie do wymagań otoczenia, które zazwyczaj mało ich obchodzi. Środkiem ich zainteresowania są oni sami i to, co ich czeka – reszta się nie liczy. Obłuda i zakłamanie nie jest im potrzebne, nie wiadomo nawet czy czyjaś obecność. Obłąkane strachem oczy, patrzące nie wiadomo gdzie, bezładne gesty, chwytające przysłowiową brzytwę, to zapamietane przeze mnie obrazy. 

Ja na przykład, osobiście wolałabym umierać podobnie do niektórych zwierząt – wcisnąć się w najgłębszy kąt i zapaść się w sobie, bez świadków. Jak raki wpełzające pod kamień.

Teraz  zresztą – jak się mówi – biorą z naszej półki. Należę do pokolenia, które właśnie odchodzi i którego głos nie ma większego znaczenia. Mówią o nas bez nas, nie pytają o nic. Zamknięci w swoich mieszkaniach staruszkowie, ograniczeni perspektywą niewygodnego coraz bardziej łóżka, telewizora i szklanki herbaty, którą oby ktoś mógł podać, zaopatrzeni, jeśli na to nas stać w pieluchy (zwane dziś niesłusznie “pampersami” od nazwy firmy a nie od pielęgnacji), widzimy jaśniej to wszystko, co jest poza naszym zasięgiem, ponieważ aprobujemy wszystko, co nas czeka, nas jako staruszków u progu śmierci i nas jako cząstkę ludzkości, która jeszcze nie zauważyła, że nic już nie będzie takie samo. To jeszcze wpojony w dzieciństwie obowiązek zachowania dumy w obliczu nieuniknionego. 

Z tej perspektywy popatrzymy na ulepszenia życia codziennego, które nastąpiły w ciągu ostatnich 50 lat. Jako że zanurzyłam się w świecie fotografii z lat sześćdziesiątych (ostatnio Marek Zurn zaprezentował w tym cyklu zdjęcia z mojego ślubu i jako świeżo upieczonej matki – https://www.facebook.com/zdjeciamarekzurn) niejako w uzupełnieniu zajmę się tematem ciekawym tylko może dla kobiet, a mianowicie pieluchami. Kiedyś my musiałyśmy się nimi zajmować, przewijać nasze dzieci, na starość powraca problem i znowu jest nasz, nie innych. To starcy, zwłaszcza mężczyźni, czują się upokorzeni i bywa, że wolą załatwiać się pod siebie, niż założuć pieluchę. Nie obchodzi ich wygoda otoczenia, a jedynie poczucie źle pojętej własnej dumy.

Na początek kilka zdjęć. Widać na nich ogromne ilości tych skrawków materiału dość grubo tkanej bawełny, które wymagały codziennego prania. Pranie wówczas także było inne niż dziś, ponieważ pralki były rzadkością, zresztą nie były to dostępne dziś pralki automatyczne, tylko prymitywne Franie lub Światowidy. Z maglownicą na korbkę. Uprane pieluchy należało po tym wyprasować, ale ja tego nie robiłam, bo już nie miałam siły. Płukało  się toto w wodzie z octem, (podobnie jak w wodzie z octem pukało się włosy które myto wówczas mydłem, ponieważ nie było jeszcze szamponów ani mydeł w płynie. Elegantki albo osoby o słabych włosach myły je żółtkiem jaj, żeby były mniej szorstkie i płukały piwem, żeby łatwiej się układały). 

Ale wracając do pieluch: nic więc dziwnego, że matki zachęcały dzieci, jak mogły, rozmaitymi sposobami, do korzystania z nocnika. Nauka tej czynności była rzeczą trudną i nie wszystkie mamy podołały koniecznym do tego zdolnościom pedagogicznym. Najlepiej robiły to babcie; miały dużo cierpliwości, nie spieszyło się im nigdzie i czasem same z dziećmi świetnie się bawiły. Tak czy inaczej, dziecko w wieku roku, gdy dobrze i stabilnie siedziało, już zazwyczaj było nauczone załatwiania się do nocnika (przynajmniej na “grubo”), a więc znacznie wcześniej, niż zaczynało mówić. Obecnie firmy produkujące pampersy rozsyłają od blisko 20 lat wszystkim mamom biuletyny, w których przekonują młodych rodziców, że żądanie od dziecka korzystania z nocnika wieku dwóch, trzech lat, to tortura i nadmierne wymagania. Oczywiście robią to w swoim dobrze pojętym interesie finansowym.

Kiedy dziecko przeszło już trening czystości, rodzice mogli trochę odetchnąć ponieważ zmniejszała się ilość prania, którą musieli wykonywać i poprawiał się stan ich zniszczonych rąk tudzież zyskiwali trochę czasu na złapanie oddechu..

Ta seria zdjęć, którą za chwilę przedstawię, powstała wyniku radości z otrzymania prezentu od teścia. Kupił nam pralkę i pierwsze pranie w niej wykonane przekonało nas, że pieluchy niekoniecznie muszą być udręka na długi czas i zabijać radość z posiadania dzieci. Jednocześnie fakt prania i wieszania na ogródku wymienionych pieluch był powodem kolejnej udręki zafundowanej nam przez otoczenie. Ale o tym innym razem…….

I druga, poruszona na wstępie sprawa – straszliwe skutki niedziałania wyciągów na stokach narciarskich (obostrzenia zniesionego od dziś).

Pamiętam za moich młodych lat, że zanim na nartach poszusowało się w dół zbocza, wcześniej należało pracowicie wdrapać się na nie. Wydłużało to oczywiście czas przebywania na stoku, jednocześnie jednak sprawiało, że nasze mięśnie i ścięgna ćwiczyły się bardziej w różnorodnym wysiłku. Wyciągi, którymi wszyscy wjeżdżają na górę, aby zjechać na nartach w dół, powodują że zostaje sama przyjemność i złudzenie wszechstronnego wysiłku. Tak już jest że zamiast iść spacerem, dojeżdżamy samochodem do siłowni, gdzie pracowicie pedałujemy na stacjonarnym rowerku, chociaż bardziej naturalnie moglibyśmy popedałować przez park (co zresztą zaczynamy robić  w obliczu zamkniętych siłowni i co owocuje ogromnymi kradzieżami rowerów, nawet starych i zniszczonych, notowanymi ostatnio.).

Żyjemy złudzeniami i nikt nie próbuje zastanowić się, że nasze złudzenia są kwestionowane przez panademię, toteż natura jakby wymusza na nas refleksje, a my, głupie dzieci cywilizacji, nie dostrzegamy, że właśnie oto na naszych oczach rozwija się prawdziwe postapo, a nie jakiś wydumany, handlowy wymysł.