W internecie zobaczyłam taki obrazek a sądząc z pierwotnego zamieszczenia śmiało można go zakwalifikować jako pokaz dyskomfortu obserwatora, spowodowany uniesieniami wiary polegającym na układaniu się na ziemi w ukazaniu pokory przed Bogiem lub jego ucieleśnieniem – odwzorowaniem: kościołem czy kapłanem, bowiem przedmiot uniesienia nie jest widoczny, można jedynie się go domyślać.
Obrazkowi towarzyszyły liczne komentarze. Oto niektóre z nich:
- między wiarą, a fanatyzmem jest różnica
- ciemnogród
- oddaje cześć brudnej podłodze? Można pewnie : )
- To nie wiara : to religia
- każda religia, to patologia..
- Ta matka, co leży w tym czerwonym, ona, myślę, tylko odsypia nieprzespaną noc przy dziecku
- Nie ma nic gorszego niż fanatyzm religijny !!!!
- jakże jest to smutne, co się z nami stało – ile w nas jadu, wszystko stało się śmieszne i tylko krytykować i opluwać. I my mówimy o TOLERANCJI ? Paplamy tym słowem ale gdzie jest praktyka? Widzimy brak tolerancji u tych, którzy nam nie odpowiadają, a co robimy MY sami?
Dla mnie obrazek nie tylko nie był śmieszny, ale bardzo, bardzo smutny. Ile trzeba mieć w sobie poczucia nieszczęścia, żeby szukać ukojenia w takim upokorzeniu się i poddaniu!
Nie jest też śmieszny dlatego, że przerażają nas, stonowanych i stąpających po ziemi ludzi, wszelkie wykwity ludzkich emocji silniejsze, niż uznajemy za normę (żal, uniesienie, radość na przykład wyrażane wrzaskiem w miejscu publicznym), i przerażają nas dlatego też, że obawiamy się przekroczenia cienkiej granicy, która, jak uznajemy, dzieli normalność od nienormalności. Boimy się, że z nas kiedyś ktoś będzie drwił czy się śmiał. Dlatego w tłumie łatwiej, a każde uczucie sensowne lub bezsensowne należy uszanować. Kryje się zapewne za tym siła, której mamy szczęście w danej chwili nie doznawać. Łatwo się o tym przekonać urządzając wycieczkę po bibliotece własnych przejawów niesmaku i odrazy.
Spróbujmy na przykład zająć się (znanym mi z osobistego doświadczenia), zafiksowaniem na pewnej przestrodze przed okazywaniem uczuć mężczyźnie przez kobietę lub niektórych przekonań w relacjach z nim. To tabu społeczne ciągnie się dziesiątki, jeśli nie setki lat, a bywa, że przechodzi z pokolenia na pokolenie.
Narzucanie się mężczyznom prowadzi do tego, że nie czują oni szacunku do kobiety, traktują ją jako łatwą zdobycz, czują do niej pogardę, więc w konsekwencji kobiecie prawdziwie zakochanej przynosi wstyd i wyklucza sukces, za jaki chciałaby uznać wzajemność uczucia. Tak wpajała mi matka.
Bardzo mnie oburzało we wczesnej młodości to społeczne tabu przed okazywaniem przez kobietę zainteresowania chłopakiem, wręcz ukrywanie go, ta cała oszukańcza gra z udawaniem obojętności, wręcz niechęci do swojego obiektu zainteresowania. Oczywiście szybko się przekonałam, że jest to nieodzowne, jeśli nie chce się potem mieć kłopotów z mężczyznami nadinterpretującymi moje zachowanie, z ich agresywną zdobywczością, choć przyznam, jako środek eliminujący samców nie wartych zainteresowania, działało doskonale i co najważniejsze, bardzo szybko.
Prędko więc nauczyłam się właściwego zachowania, a inaczej mówiąc, życie mnie nauczyło. Wydawać by się mogło, że ustawiwszy siebie na pozycji uznanej za właściwą w otaczającym mnie społeczeństwie, powinnam przestać się stresować przykładami, że inne kobiety postępują odmiennie, ponieważ one to nie ja, więc niech sobie robią, co chcą. Tymczasem stało się zupełnie inaczej
Nie miałam im tego za złe, nie próbowałam ingerować, nie krytykowałam wobec innych z wygodnej kanapy, ale czułam zażenowanie i niesmak. Do tego stopnia. że widząc sytuację w filmie, odwracałam głowę od ekranu. Kiedyś zrobiłam to zbyt gwałtownie, zabolała mnie szyja i dzięki temu odkryłam tę prawdę o swoich uprzedzeniach.
Skąd taka gwałtowna moja reakcja?
Mój wyrzut sumienia, że ja kiedyś też tak mogłam się narzucać i co ktoś o mnie wówczas pomyślał.
Czy powinno mnie obchodzić, co ktoś o mnie pomyślał kilkadziesiąt lat temu?
No właśnie, powolutku dochodzimy do sedna.
Moje wychowanie opierało się na niewzruszonej prawidłowości:
WAŻNE JEST TO CO LUDZIE O TOBIE MYŚLĄ
Wiele lat spędziłam nad tym, żeby przełamać to wpajane mi od wczesnego dzieciństwa przekonanie, ale dziś widzę, że popadając w skrajne przeciwieństwo, przeginając w drugą stronę, nie osiągamy założonego celu – swobody myśli bez ograniczeń. Widzimy że brak ograniczeń też ma swoje wady i dostrzegamy je. W końcówce naszego życia wiemy, że coraz mniej wiemy. Dlatego:
WAŻNE JEST TO WSZYSTKO, CO LUDZIE ODCZUWAJĄ AUTENTYCZNIE, CHOCIAŻ MOGŁOBY SPRZECIWIAĆ SIĘ TO NASZYM PRZEKONANIOM I BUDZIĆ W NAS ODRAZĘ. DAJMY IM PRZEŻYĆ ICH ŻYCIE PO ICHNIEMU!