Dostępność + (cz.1)

Niewiele jest słów równie wieloznacznych jak dostępność. Jeszcze w dodatku z plusem. Pan premier Morawiecki opowiadał historię o sąsiadce znajomej, która była uwięziona na 4 piętrze bez windy i nie mogła wyjść z domu. Rozumiem to, sama często czuję się jak uwięziona, chociaż w moim bloku są windy, jak najbardziej sprawne, a ja dysponuję chodzikiem i wózkiem inwalidzkim. Czy jednak dobudowanie windy, choć zapewne kosztowne, polepszy los tej pani?

Niekoniecznie. Sprawa jest bardziej złożona, niż ktokolwiek z młodszych i sprawniejszych ją rozumie. Zwłaszcza, że nie próbuje zrozumieć, a jedynie puszcza fajerwerk w tłum. Zacznijmy od tego, co najbardziej uradowałoby tę panią. Na pewno nie sama ta kosztowna zabawka. Zapewne sądziłaby, że to strata pieniędzy po to, by mogła zjechać na parter nawet codziennie i wyjrzeć przez okno niżej położone. Pewnie wolałaby mieszkać na parterze, w przyjaznym otoczeniu, bez przeszkód na swojej drodze.

Moja mama mieszkała w bloku na Bródnie, gdzie miała do dyspozycji teoretycznie 3 windy (z tego jedną zazwyczaj sprawną) ale i tak przez ostatnie 3 lata życia nie mogła wyjść na dwór. Działo się tak z powodu kilkunastu schodów prowadzących do wejścia. Windą mogła sobie przejechać najwyżej piętro niżej, do sąsiadki. Ja mam sprawne zazwyczaj, dobre windy, ba, tylko z każdym miesiącem mój zasięg i dostępność świata się zmniejsza. Wczoraj na przykład pokonała mnie taka niewielka górka (po jednej i po drugiej stronie wyjścia z bloku). Po prostu nie dałam rady na nią wjechać.

Cztery lata temu, gdy chodziłam jeszcze o kulach, dbałam o to, by mój codzienny spacer, trwał przynajmniej półtorej godziny, czasem dłużej, gdy miałam lepszy dzień. Narzekałam na zbyt małą liczbę ławek po drodze, albo usytuowanie ich w miejscach, gdzie mi nie były specjalnie potrzebne, np na placach zabaw dziecięcych, a tam (jeden taki miałam po drodze), jedna mama z wózkiem i torbami zaopatrzenia, potrafiła zająć i dwie ławki z trzech. Młode mamy wręcz walczyły o te ławki, więc gdzież bym jeszcze ja włączała się do tej walki! Inny ciąg 2 ławek na mojej drodze okupywali karnie ściśnięci starsi ludzie, więc i ja do tych miejsc nie pretendowałam, zwłaszcza, że gdy któreś się zwolniła, przysiadała na nim zmęczona sprzątaniem, pracownica spółdzielni. Pewnego dnia jednak i ta liczba się zmniejszyła, ponoć z powodu tego, że przesiadywali tam cały dzień panowie z piwkami (zresztą w towarzystwie pewnego niepełnosprawnego na wózku). Tak czy inaczej, bez przynajmniej jednego przystanku po drodze, nie doszłabym do stacji metra (a od metra wiodła moja droga w wielki świat), więc musiałam zmienić trasę.

Na tej drugiej trasie było boisko, zazwyczaj puste, ale doskonale utrzymane i mnóstwo pustych ławek wzdłuż niego, cóż, gdy wycieczka byłaby do nikąd, chyba, że do przystanku autobusowego, którym mogłabym pojechać również do nikąd. Budowano tam nowy blok, a w nim nową Biedronkę, może bym więc za jakiś czas znalazła cel swojej podróży, chociaż wolałabym jakąś konkurencję na osiedlu, a nie same Biedronki. Niestety, gdy budowę zakończono, a Biedronka zaczęła działać, okazało się, że mój dystans zmniejszył się radykalnie. Dostałam w prezencie szwedzki chodzik z ławeczką, przestałam być więc skazana na spółdzielcze ławki , zwłaszcza że te nowe i tak nie nadawały się dla starszych osób, były bowiem za niskie. Niestety, poza Biedronką inne sklepiki na osiedlu przestały być dla mnie dostępne. O kulach i poręczy jakoś pokonywałam 2-3 schodki, z chodzikiem nie dało rady. Pojawiła się nawet w moim zasięgu jakaś Żabka (tylko z 1 schodkiem) ale za to, podobnie do moich najbliższych delikatesów, ze zbyt wąskimi przejściami między półkami (wypełnionymi zazwyczaj stojącymi butelkami napojów), aby wejść tam z chodzikiem, nie mówiąc już o wózku inwalidzkim. W ten sposób, mimo chodzika, dostępność różnych miejsc na moim terenie zmniejszyła się, zamiast zwiększyć się.

Upłynęło znowu kilka miesięcy i mój zasięg zmniejszył się całkowicie. Moja przychodnia wyposażona jest w rząd schodów, więc tam już sama nie wejdę. Wprawdzie dobudowano coś w rodzaju windy, ale w drugim końcu ulicy, za daleko dla mnie. Pisałam zresztą już o tym w odcinku: „Służew Nad Dolinką safari czyli osiedle widziane z chodzików i inwalidzkich wózków”:  http://babciaezoteryczna.pl/2017/04/27/sluzew-nad-dolin…alidzkich-wozkow/

zamieszczając zdjęcia niektórych przeszkód. Czy od tamtego czasu coś się zmieniło?

Teraz dochodzę już tylko do śmietnika. On jednak jest zamykany na klucz, a kawałek chodnika doń prowadzący jest pod górę. Trudno mi się zatrzymać z chodzikiem żeby otworzyć szerokie wrota prowadzące do raju, a już zupełnie niemożliwe jest aby wrota te zamknąć. Mam w końcu tylko 2 ręce, i musiałabym puścić chodzik, żeby manewrować kluczem. Pod górkę jestem w stanie jakoś zaklinować ciałem chodzik, ale w dół, gdy muszę wychylić się, aby złapać kraniec szerokich wrót bez wewnętrznej klamki, jest to niemożliwe. Zbieram więc śmiecie, chowam do zamykanego pojemnika na balkonie i czekam aż trafi mi się gość, który kryjąc obrzydzenie, wyniesie moje śmieci i podrzuci je wstydliwie pod śmietnikiem (jako że nie dysponuje kluczem). Albo bezczelnie zostawiam wrota otwarte. W końcu nie przechowuje się chyba w śmietniku cennych przedmiotów, żeby zamykać go tak skrupulatnie. Wiem, wiem, buszują czasem nocami śmieciarze, robią hałas i smród, rozrzucając śmiecie w poszukiwaniu puszek, ale oni, dziwnym trafem, dysponują kluczem.

Zostają mi wycieczki na balkon. Tu mam tylko 1 schodek, więc jakoś daję radę wyjść. Mam skrzynię, na której mogę usiąść i kontemplować trochę porannego słońca.

Przez parę lat przeszłam kilka etapów, na których pojęcie dostępności oznaczało coś innego. Wymieniłam przeszkody natury fizycznej, istnieją jeszcze inne, może ważniejsze. Pewnie lepiej utrzymałabym przez te lata sprawność (a więc i dostępność świata), gdyby zechciano właściwie leczyć narastający ból. Nie oszukujmy się, jeśli nie boli tylko wtedy, gdy się nie porusza (a i tak czasami), odechciewa się człowiekowi każdej aktywności, poza intelektualną. A i ta jest w pogardzie, bowiem powszechnie przypisuje się starszym osobom mającym trudność z poruszaniem się inne przypadłości jak: głuchotę, głupotę, nadmierną religijność, podatność na sugestie, lewactwo, komunistyczne złogi, pamiętanie niewłaściwych politycznie zdarzeń, a nie pamiętanie właściwych, roszczeniowość, drobiazgowość i inne tu nie wymienione.

Czy więc pan premier Morawiecki zdaje sobie sprawę co obiecuje, pisząc o dostępności? Zapewne wyobraża sobie, że przeznaczą pewną kwotę na budowę wind w domach bez nich i różne samotne staruszki (tudzież ich rodziny, sąsiedzi i znajomi oraz perspektywiczni niepełnosprawni) radośnie zagłosują na ich polityczną opcję. A jak będzie w praktyce? Tak jak z tzw. bezpłatnymi lekami.  Od kilkudziesięciu lat biorę te same leki na nadciśnienie (a więc wg starych receptur) i są one coraz droższe, a nie coraz tańsze, ba, część z nich zaczyna być pełnopłatnymi.  A przecież nadciśnienie tętnicze jest jedną z najpowszechniejszych chorób przewlekłych osób w starszym wieku.

Może więc starczy na windy w co pięćdziesiątym bloku, ale w części z nich okaże się, że z powodu ich starości, konstrukcja nie pozwala na dobudowanie tychże. Niestety, bloki starzeją się razem z ludźmi. Ot, takie komunistyczne złogi.

Są w Polsce oczywiście osiedla dla ludzi starszych, specjalnie budowane z myślą o nich, ale dla większości emerytów poza  zasięgiem ich możliwości finansowych. Dla osób zawsze samodzielnych i czynnych w życiu, trudną byłaby decyzja przeniesienia się do domu pomocy społecznej – którego sama nazwa odstrasza. Zresztą prywatne domy opieki, mimo pobierania dużych opłat, wcale w wielu wypadkach nie są lepsze, a często pozostają poza wszelką kontrolą. W dodatku są tam ogromne kolejki, a standard pobytu zazwyczaj bardzo niski. Tymczasem, przy niewielkiej pomocy z zewnątrz, niepełnosprawny może jeszcze dość długo samodzielnie funkcjonować – w otoczeniu swoich ulubionych przedmiotów, książek, w okolicy. którą zna i do której się przyzwyczaił.

Zaś jak wygląda codzienność po roku od publikacji poprzedniego wpisu – opiszę w drugiej części wczorajsze wrażenia z przychodni i apteki mojego osiedla. Tylko ok. 300 m do przebycia od mojego bloku, a dostępność? Moja młoda koleżanka, służąca mi za siłę napędową wózka inwalidzkiego i zbierająca doświadczenia, przeżyła szok. Szkoda, że nie wybrał się ze mną tam sam premier Morawiecki. Pewnie zrozumiałby, na czym polega prawdziwa dostępność – jeśli by oczywiście chciał. Na koniec, zdjęcie schodów do mojej przychodni, apteki i szkoły – w jednym budynku. W tle dalej nieczynna winda ze zblakłym starym napisem o awarii (od przynajmniej 2 lat – wcześniej wchodziłam sama na schody, więc się nią nie interesowałam).

 

 

1 myśl w temacie “Dostępność + (cz.1)

Możliwość komentowania jest wyłączona.