Dokąd mnie zaprowadziły pędzące skrzaty

Wydawałoby się, że jak na mój wiek i możliwości wystarczająco podróżowałam w tym roku. Tymczasem los za mnie wybrał kolejną podróż.

Jeszcze w Polsce. Śpiąc w obcym łóżku, patrzę na pędzące skrzaty. Dokąd mnie zaprowadzą tym razem? Holenderskie skrzaty, a więc kierunek – Holandia. Jak na potomków piratów przystało, wspinają się po sznurowych drabinkach, wiecznie w ruchu i gotowości. W tym świecie bierność jest grzechem i niedopuszczalnym, a aktywność cnotą. Holendrzy na wsiach jeszcze po cichu wierzą, że pracowitemu pomagają skrzaty; stąd pewnie bierze się znaczna liczba figurek przedstawiających pracowitych gospodarzy, rolników i rzemieślników. Będzie jeszcze o tym mowa przy okazji „Sprzątających”.

IMG_5491

Potem tysiąc dwieście kilometrów w ulewnym deszczu plus trzy godziny postoju w korku na autostradzie.

Mężczyźni mają lepiej. Stają na jezdni i sikają niefrasobliwie, niektórzy nawet nie opuszczając kabin tirów. Z jednego z busów wysypuje się cała czereda błaznujących i wrzeszczących przy tej okazji. Robią przedstawienie na użytek zachodniego, białego świata. Przewidujące kobiety muszą liczyć na pampersy, nieprzewidujące na czyszczenie tapicerki, co kosztuje. Ponieważ zbliża się noc, kolejne trzy parkingi z toaletami są zapchane tirami, szykującymi się na nocny postój; udaje się nam wcisnąć gdzieś dopiero na czwarty. Tam zaś kołowrót, odgradzający dostęp do toalety, skutecznie blokuje mnie z moim chodzikiem. Dopiero pojawienie się pracownika uświadamia nam, że toaleta dla niepełnosprawnych jest całkiem gdzieś indziej i że jest bezpłatna, choć zamykana na klucz. Na parkingach bez obsługi, toalety dla niepełnosprawnych też są zamykane, z tą tylko różnicą, że nie wiadomo, skąd wziąć klucz. Jest to jedna z tych tajemnic w obcych krajach, kiedy samodzielnie trzeba rozkminiać rzeczy dla tubylców oczywiste. Na przykład poręcze dla niepełnosprawnych: w polskich toaletach są uchylne, w holenderskich zaś należy najpierw podciągnąć je do góry, potem zaś można próbować je uchylić, choć czasem trzeba siły, przekraczającej moje możliwości. Inną trudność sprawiają krany i dziwne automaty. Kilka lat temu były inne, teraz trzeba na nowo ogarniać ubikacyjną armaturę. Nie ma sensu na przykład wozić ze sobą podkładek higienicznych na deski sedesowe, ponieważ ni stąd ni zowąd pojawia się automat czyszczący je, czasami tak szybko, że nie zdąży się wstać. Ale nie wszędzie, czasami automat wypluwa na przykład papier toaletowy lub papierowe ręczniki. Nie zawsze jesteśmy w stanie przewidzieć, co zrobi; za to znakomicie to nas upokarza, jako niekumatych buraków. Tu także, jak w Polsce, projektantom czasem brakuje wyobraźni – kosze na odpadki w łazienkach otwierane są pedałem nożnym, co dla osób nie mogących stać na jednej nodze jest poważną przeszkodą, gdy zechcą wyrzucić jakiś śmieć.

Na szczęście, w przeciwieństwie do polskich parkingów nikt nie żąda posiadania karty parkingowej, wystarczy wózek lub chodzik albo nawet kule pasażerów samochodów i uruchamia się zawodowa uprzejmość.

IMG_5493

Wyjechawszy rano, na miejsce dojedziemy koło 3 w nocy. Widoczna na zdjęciu torebka z polskim, chrupiącym pieczywem, to jednocześnie pożegnanie się z nim. Tam, gdzie jedziemy, dostępny zwykłe chleb wygląda i smakuje jak nadmuchana, miękka, plastikowa, prostokątna masa, bez chrupiącej skórki, a raczej w ogóle bez skórki, składająca się z samych dziur. Smakuje tak samo, niezależnie od tego. czy jest jasna czy ciemna, ma czy nie ma w zawartości otręby albo jakieś ziarna. To dziwne, ale ziarna słonecznika w tym chlebie też są plastikowe i miękkie. Nic dziwnego, że koleżanka, z którą i do której jadę, wiezie pół bagażnika polskiego chleba, polskie ciastka do zamrażarki i inne polskie smakołyki. Nie oznacza to, że holenderski chleb, który jemy, to jedyny dostępny model. Jest tam też świetny chleb z suszonymi owocami i bakaliami, dość drogi i lepiszcze tego chleba jest tradycyjnie zgodne z naszymi upodobaniami, ale trzeba go specjalnie zamawiać. Tym razem nie udało mi się go kupić.

Miłośnikom budyniu można polecić budynie w kartonach o różnych smakach. Dzieci PRL wspominają budyń i kisiel jako podstawowe desery, niestety, produkty błyskawiczne nie mają tego tradycyjnego smaku, zaś inne trzeba przygotowywać gotując mleko i rozpuszczając w nim pracowicie różne proszki, dbając o to aby rozprowadzić dokładnie skawalenia. Tutaj mamy gotowy budyń o rozmaitych smakach w kartonie, do złudzenia smakiem przypominający wyrób z mojej młodości. Na marginesie: Holendrzy mają specjalnego kształtu łopatki, z jednej strony płaskie, z drugiej półokrągłe, do wyciągania resztek budyniów i innych produktów pozostałych na ściankach kartoników. Najpierw usuwa się górę kartonika, a potem grzebie w nim łopatką, aż wnętrze kartonika jest suche. Wówczas dopiero można kartonik wyrzucić, jako jeden z rodzajów segregowanych śmieci. Holenderskie skrzaty czuwają nad tym, aby jak najmniej produktów się marnowało.

Rano znad przebieranych porzeczek kontempluję sielski krajobraz.

IMG_5499

IMG_5505

W oknie wywieszona flaga informuje, że syn gospodarzy ukończył szkołę i uzyskał dyplom zawodowy. Nie ma zamiaru poprzestać na tym – wybiera się na studia. Ale póki co, z dumą prezentuje nie jeden arkusz, jak w Polsce, ale całą książeczkę, zawierającą opis dokonań, wykonanych projektów itp. tudzież zestaw fotografii kolegów i koleżanek oraz różę w hermetycznym opakowaniu, która stoi bez objawów więdnięcia przez kolejne dwa tygodnie.

IMG_5509

5509IMG_5510a

W nogach mojego łóżka, wstawionego do sanktuarium koleżanki, widzę dwie sprzątaczki.

IMG_5512

Wydają mi się dość pokracznymi figurami, ale gospodyni jest do nich bardzo przywiązana. Twierdzi, że ilekroć przestawia je z miejsca na miejsce (co musiała właśnie zrobić z tego powodu, że nie są dla mnie dostępne schody, wiodące do sypialń na poddaszu) zyskuje nowe zlecenie w swojej działalności albo dokonuje korzystnej sprzedaży. Sądzę, że przesiąkła wierzeniami sąsiadów, choć się do tego nie przyznaje. W każdym razie jej stosunek do pracy jest znacznie bliższy Holendrom niż Polakom. W czasie mojego pobytu „Sprzątające” chyba istotnie jej pomogły, ponieważ wywiodła logicznie zależność przyczynowo-skutkową między czynnością wstawiania łóżka do pokoju (i konieczności przestawienia figurek), a nowo otrzymanymi zleceniami.

Następnego dnia odwiedziłyśmy urząd gminy Denekamp, gdzie koleżanka odbierała odpowiednik naszego dowodu osobistego. Budynek robi imponujące wrażenie. Przy okazji dowiedziałam się, że we wszystkich budynkach użyteczności publicznej stoją przy wejściu wózki inwalidzkie dla potrzebujących, aby nie musieli wozić w bagażnikach samochodów swoich. Widziałam je także w kościele i w innych miejscach. Mnie gospodarze wypożyczyli taki z domu opieki. W przeciwieństwie do polskich wypożyczalni, pobierających nieraz spore opłaty, tam wypożyczenie jest darmowe do 3 miesięcy.

IMG_5513

IMG_5515

Przy okazji odwiedziłyśmy pobliski kościół i wysłuchałyśmy koncertu dzwonów. Uruchomiło je 3 starszych panów, przybyłych na rowerach, pociągając za grube liny. Zastanawiałam się jak to możliwe, że z pozoru bezładne pociąganie, a nawet zawieszanie się na tych linach, daje klarowną melodię. Przy bliższej obserwacji okazało się, że w starych murach umieszczono nowoczesny ekran, na którym widoczna była postać dyrygenta, a panowie pociągający liny stosowali się do jego ruchów.

IMG_5528

IMG_5543

IMG_5548

W przyjaznej panoramie miasteczka uwagę zwracał dziwny piecyk sporządzany ze starej butli gazowej. W jakim celu w nim palono? Ogrzania się w zimne dni? Podgrzania jakiejś potrawy?

IMG_5557

IMG_5558

W czasie mojego pobytu odwiedziłyśmy też Enschede, najbliższe większe miasto, a w nim pewne biuro i galerię handlową. Widoczny z okien biura pokaźny budynek w kształcie miski nie mieści, jakby się mogło wydawać, stadionu, a wielki zespół szkół technicznych.

IMG_5605

IMG_5624

Moją uwagę zwróciła para na wózkach inwalidzkich. Kobieta miała elektryczny wózek, sterowany przyciskami, mężczyzna zwykły, do którego odczepiał i doczepiał elektryczny silnik w rodzaju takich, jakie są stosowane przy łodziach tyle że na długim wysięgniku z kierownicą i małym kółkiem na końcu. Prawdopodobnie z tego powodu, że miał zbyt mało sprawne palce, żeby manewrować przyciskami.

W ogóle w Holandii widać o wiele więcej osób na wózkach niż w Polsce, prawdopodobnie z tego powodu iż wózkowicze polscy siedzą w domach, na piętrach bloków bez windy, a kiedy już wyjadą na ulice, rzadko trafią na sklep, do którego mogą się dostać, czy inne miejsce łatwo dostępne. Nawet pochylnie, pozornie dostosowane dla nich, są trudne do pokonania pod górę dla wózków z obsługą ręczną, których u nas jest większość. W Holandii raczej wszędzie są windy albo podnośniki i wielka rozmaitość wózków elektrycznych.

Jednym z miejsc, które bardzo lubię w Holandii, jest coś, co nazywam skrótowo „kringlop” ponieważ prawdziwa nazwa sprawia mi duże trudności w wymawianiu.

IMG_5655

IMG_5656

Jest to magazyn, w którym można kupić rzeczy używane, meble, sprzęt elektryczny, odzież, drobiazgi gospodarstwa domowego, rozmaitego rodzaju durnostojki, ale i rzeczy nowe, końcówki serii lub resztki niechodliwych towarów z różnych sklepów. Koleżanka opowiadała, że przed niektórymi z nich ludzie po prostu zostawiają kartony z przedmiotami. W kringlopach wiele towarów jest bardzo atrakcyjnych, pochodzących sprzed wielu lat i można je nabyć za okazyjną cenę. Koleżanka z kryształowych łez i kulek oraz innych elementów, nabywanych w kringlopach, tworzy piękne żyrandole. Niestety, zdjęcie jednego z takich żyrandoli nie udało mi się.