Ostatnio wpadłam w genealogię jak śliwka w kompot. Swego czasu prowadząc poszukiwania swoich rodzinnych korzeni trafiłam na dwie przeciwstawne hipotezy dotyczące moich prapradziadków. Obaj autorzy tych hipotez już nie żyją, ale i za życia prowadzili spór, którego kanwą były opowieści dwóch braci, ich ojców. Mój dziadek był trzecim z braci, najstarszym, ale z powodu zawirowań rodzinnych nie uważał za stosowne dzielić się swoją wiedzą i przemyśleniami rodzinnymi z nieletnimi dziewczynkami. Jedna z rozbieżności dotyczyła istnienia bądź nie pewnej kobiety imieniem Maria, o której tylko to było wiadomo, że wyszła za mąż za człowieka o pewnym nazwisku.
Jednak w epoce FB nic się nie ukryje. Inna współczesna kobieta przeczytała nazwisko mojego dziadka na blogu „Z szuflad starego biurka” w Tarace, skojarzyła wszystko, co wiedziała wczesniej i właśnie tak odnalazłam swoją kuzynkę, potomkinię owej Marii. Joanna, bo tak ma na imię, jest o wiele bardziej zaawansowana w poszukiwaniach genealogicznych niż ja, więc dostarczyła mi mnóstwo materiału, wyciągów z ksiąg parafialnych, zdjęć rodzinnych i informacji i zapełniła oczywiście białą plamę po siostrze prapradziadków. Stanęło jednak przed nami poważniejsze wyzwanie – odkryć rodziców owego prapraszczura, skoro nawet w aktach zgonu pary małżeńskiej, zapewne odtworzonych w USC, pominięto dane ich rodzicieli. Tutaj pojawiły się także niepewności i sugestie związane z zmienionym brzmieniem nazwiska (które jest prawdziwsze, w dokumentach USC, czy w informacjach ze strony Geni). W ten sposób Joanna znalazła na FB pewnego pana, pochodzącego z rodziny żony owego praszczura, który podał nam te imiona oraz „zapisał” mnie do Geni. W tym celu musiał wywieść nasze pokrewieństwo. Wskutek jego zabiegów zostałam zapisana do Geni, otrzymałam swój login i hasło oraz informację w języku angielskim. Brzmiała ona tak:
„Katarzyna Urbanowicz is your great uncle’s aunt’s husband’s nephew’s wife’s brother’s wife’s great uncle’s wife’s sister’s husband’s niece’s husband’s third great niece. ” Ponieważ nie posiadam znajomości języka angielskiego w tym stopniu, żeby rozwikłać tekst, skorzystałam z pomocy tłumacza Google, który uraczył mnie taką łamigłówką:
„Katarzyna Urbanowicz jest twój wielki wuja ciotki męża siostrzeńca żony brata żony wielkiego wuja żony siostry męża siostrzenicy męża Trzecia wielka siostrzenica” .
Nijak mi się to nie zgadza. Nie potrafiłabym na tej podstawie cokolwiek orzec o kolejnych stopniach pokrewieństwa, zwłaszcza, że, o ile wiem, w Polsce wuj pochodzi ze strony matki, ze strony ojca natomiast są stryjowie. Tą drogą więc niczego się nie dowiem. Mam jednak kuzynkę, Joannę, która jest lepsza w te klocki, a teraz ja, jako członkini Geni, muszę wywieść jej pokrewieństwo w stosunku do siebie. Czeka mnie nie lada wyzwanie!
Zadaję sobie pytanie: dlaczego w ogóle ciągnie mnie do poznawania imion i dat życia ludzi, o których niewiele wiem i najprawdopodobniej niczego się nie dowiem. Kiedy zaczynałam swoją przygodę z historią rodzinną, nie interesowały mnie tabele genealogiczne, sporządzałam je tylko po to, żeby się nie pomylić, ponieważ imiona w rodzinie powtarzały się. Ciekawiły mnie cechy członków rodziny, moich przodków, różne słabe strony i anegdoty o ich wyczynach, fakt, że dziewięcioro dzieci miało ten sam zawód, nauczyciela, a ich dzieci szły w ślady rodziców. Przecież nie było to rzemiosło, gdzie dzieci uczą się od rodziców, a jednak… Czy były to cechy psychiki, czy predyspozycje intelektualne? Dlaczego na pewnym etapie życia członkowie rodziny niezależnie od siebie popadali w określonego rodzaju problemy? Dlaczego tak często w rodzinie jedno z małżonków było dwa razy starsze od drugiego? Dlaczego większość z nich cechowała niepokorność? Wiele rodzinnych historyjek ukrywano przede mną, inne wychodziły na jaw po czyjeś śmierci, wiele tajemnic pozostało nieodkrytych, wiele wyjaśnia się teraz. Niektóre są zadziwiająco nieprzewidziane. Jak mogło się stać, że ktoś żył do późnej starości nie posiadając żadnych źródeł utrzymania, co zwłaszcza w czasach PRL było teoretycznie niemożliwe, stwarzając pozory, że pracował i że otrzymywał emeryturę lub rentę? Jak on to zrobił? Dlaczego dokumenty, które po sobie zostawił, to kilka nieznaczących papierków? Co stało się z resztą? Te sprawy mnie fascynowały, a nie jakieś tabele.
Usłyszałam ostatnio takie zdanie, że teraz wszyscy poszukują swoich korzeni, ponieważ chcą udowodnić, ze pochodzą ze szlachty. Może czasami jest to prawdą, zwłaszcza sądząc po publikowanych w prasie historiach rodzin – zazwyczaj są to osoby o korzeniach arystokratycznych albo ziemiańskich, a nie zwykli szaraczkowie. Podkreśla się ich patriotyzm, jakby tylko znane rodziny się nim odznaczały, pudruje rzeczywistość unosząc się nad tym, jak kochali ich chłopi i służba, rozczula nad banalnymi drobiazgami w rodzaju takich, że pierwsze sukienki sprowadzano dojrzewającym dziewczynkom z Paryża, a ich tatuś zamawiał portrety u znanych malarzy, wspierając w ten sposób sztukę i kontemplując rodzinne zwyczaje, które przeminęły wraz z dawnym światem. Rodzinami wypada się chwalić i ich zazdrościć, ale sądzę, że powody fascynacji historią rodzinną są inne.
W czasach wczesnego PRL wszyscy bali się przyznawać do swoich rodzinnych historii. Ludzie rozpraszali się po świecie, rodziny traciły kontakt, nikt nie wiedział co nieobecni krewni za granicą mogli robić, a co poważnie mogło obciążyć tych, którzy zostali w Polsce. Wiele osób w czasie okupacji żyło z dnia na dzień, nie zawsze zgodnie z prawem i nie zawsze potrafiono czy chciano określić swoje źródła utrzymania. Z historii rodzin spowiadano się w drobiazgowych ankietach, które w latach czterdziestych i początku pięćdziesiątych wypełniano co pół roku. Nie dysponując możliwością sporządzenia kopii, łatwo było się pomylić, a często pomyłki i „zapomnienie” o kimś mogły skutkować nawet aresztem czy poważnymi szykanami jak przymusowe kierowanie do pracy w określonych miejscach, częste wzywanie do wizyt w siedzibie służb. Obywatele byli podzieleni na kategorie ze względu na pozycję społeczną i niektóre z nich były gorsze, jak np. inteligencja. Gorsi od inteligencji byli tylko obszarnicy. Miało to wpływ na przyjmowanie ich dzieci na studia, do atrakcyjnych kół zainteresowań dla młodzieży, rozmaite przydziały dóbr w rodzaju mieszkań kwaterunkowych, puszek UNRA, i in. Osoby rzutkie usiłowały ukryć swoją przynależność do niektórych kategorii, podejmując nawet sezonowo prace fizyczne aby umożliwić dzieciom studiowanie, ale członkowie rodziny i ich zawody mogły to zdemaskować.
To wszystko powodowało, że rosła w PRL rzesza ludzi nie znających nawet swoich dziadków, a cóż dopiero pradziadków.
Jednak ludzie od zawsze czuli potrzebę identyfikowania się ze swoim rodem i rodziną. Chcemy czuć, że mamy za sobą naszych krewnych żywych i zmarłych. Doskonale widać to na polskich cmentarzach, kiedy porównać je z cmentarzami w krajach Zachodu i nie chodzi tu tylko o monumentalizm nagrobków, a raczej gromadne ich odwiedzanie zwłaszcza w święta i wydawanie niemałych nieraz sum na kwiaty i światełka. Dlatego istnienia naszych krewnych nie dało się ukryć do końca, a popularność poszukiwań genealogicznych rośnie, zwłaszcza że internet stwarza o wiele lepsze niż kiedyś po temu warunki. Ubocznym produktem takich poszukiwań często są dokumenty. Poniżej jedna strona z takich, kuriozalnych dziś ankiet personalnych, która udało się zostawić mojej ciotce. Liczy ona kilka bitych stron z bardzo szczegółowymi pytaniami (np. jak zachowywał się w czasie uwięzienia w Berezie Kartuskiej?) i do niedawna wydawało mi się to groźne i śmieszne zarazem, ale kiedy uświadomię sobie, co o mnie wie FB i że dziś z rana polubiłam taką, a nie inną stronę czyjegoś bloga, śmieszności tej ankiety nie jestem już taka pewna.