Rękopis ze starego biurka

Benedykt Jacórzyński – nieznany pisarz i satyryk, z zawodu nauczyciel, dyrektor szkół i wieloletni inspektor szkolny, autor kilku powieści w rękopisach, wierszy i pism filozoficznych opisywał nasze Kresy, zwłaszcza świat małych miasteczek, a obecną Ukrainę, bez złudzeń i stronniczości, ale z dziwnym uzależnieniem i miłością przebijającą drwinę. Podobnie zresztą, po przeniesieniu się do centralnej Polski opisywał  powojenne miasteczka Podlasia we władzy Sowietów (jak wtedy ich nazywano). Jego kostyczny humor, dar obrazowego przedstawiania osób, zdarzeń i umiejętność tworzenia skomplikowanych konstrukcji myślowych kolejny raz mnie zachwyca, gdy czytam fragmenty, skanując rękopisy, by ocalić dla przyszłości ten kunszt, ale i obraz historyczny pierwszych lat XX wieku. Nie znam innych tekstów tak opisujących społeczeństwo tamtych czasów. O ile wiem, autor nigdy nie próbował wydać swoich powieści – drukiem ukazywały się tylko w prasie jego krótkie teksty.

Skanując kolejną powieść zwróciłam uwagę na nazwę  kresowego miasteczka: JAMCINICA. Skojarzyło mi się z nazwiskiem, użytym w mojej powieści „Papieżyca Odwrócona”. JAMCÓRY – o tym samym źródłosłowie. Benedykt Jacorzyński, mój dziadek opowiadał mi, że historia naszego nazwiska bierze się z okresu, gdy caryca Katarzyna uwięziła spiskowców na jej życie, ale niektórych z nich ułaskawiła. Nasz przodek, spiskowiec i jej kochanek, został pozbawiony rodowego nazwiska i rodzinnych dóbr, które przekazano jakiemuś Rosjaninowi z jej otoczenia. Rosjanin ten poślubił córkę spiskowca, a on sam jakiś czas mieszkał pod ich opieką i nadzorem. Gdy na terenie zaboru rosyjskiego wprowadzono obowiązek rejestracji mieszkańców i posiadania nazwisk,  przodek ten nazwisko skonstruował z określenia miejsca zamieszkania –  „ Jam ci u córy”, co miało tłumaczyć nietypowe „ó” i  „rz” w nazwisku. Część rodziny używała nazwiska w wersji z „u”i „ż” i ci twierdzili że nazwisko powstało z kondycji wygnańca określanej jako „ Jam czuży” (Jam obcy). Członkowie rodziny przeszukiwali dostępne źródła historyczne celem zidentyfikowania nazwiska tajemniczego przodka, ale bez skutku.

Ja nazwałam bohatera „Jamcórski”, dziadek miasteczko „Jamcinica” od „ Jam ci nic (nie znaczę)”

I tak mój i mojego dziadka przymus, czy może raczej nałóg pisania spotkały się przy nazwach. Muszę tutaj dodać, że dziadek zmarł, gdy byłam jeszcze młodą dziewczyną, akurat w moje urodziny.

Oto miasteczko Jamcinica, w którym  zapewne kiedyś mieszkał Jamcóry z mojej powieści „Papieżyca Odwrócona”, zanim przeniósł się do międzywojennej Warszawy, ożenił się zubożałą szlachcianką i prowadził życie niedocenionego malarza artysty, zarabiającego wytwarzaniem drobnych przedmiotów na sprzedaż i scenografią podrzędnego kabaretu.

(Fragment powieści Benedykta Jacórzyńskiego p.t.”Nieśmiertelni” str.35)

„Rozdział trzeci
zapoznający z życiem społecznym Jamcinicy
(fragment powieści Benedykta Jacórzyńskiego p.t.”Nieśmiertelni”)

Mieszkańcy miasteczka Jamcinicy tworzyli układ trójskośny, trójpodzielny i trójsprzężny. Była to jedność w wielości —  jedność – dusza, na którą składały się trzy dusze rozdzielne, a jednak nierozdzielnie. Miano tych dusz było: Polacy, Rusini – Ukraińcy, i Żydzi. Trzy miana, trzy narodowości, trójkąt czy trójgran o liczebnej wartości około 8 000 głów (?). sprowadzonej do jednej płaszczyzny obywatelstwa jakby do wspólnego mianownika, który właściwie wspólnym mianownikiem nie był.

Nietrudno przedstawić sobie, że wrzało tu życie społeczne w najróżnorodniejszych przejawach.  Wykładnikami tego wrzenia były liczne „Towarzystwa”, które podzielić by można na beznarodowościowo-ideowe, beznarodowościowo-utylitarne, narodowościowo-ideowe, narodowościowo-półideowo-półutylitarne i półnarodowościowo-bezideowo-utylitarne.

Beznarodowościowo – ideowe było “Kasyno” skupiające wszelkiego rodzaju “arystokrację”. Jądro zapładniające Kasyno wielkimi ideami tworzyła cesarsko-królewskie biurokracja. W kasynie panował duch wybitnie elitarny.

Beznarodowościowo utylitarnie przedstawiało się “Towarzystwo SkórnIków”, do którego należeli kuśnierze i wyprawiacze skór , przeważnie owczych i baranich, jako że skóry od wieków nadają się najlepiej do wyprawy. Panował to duch cechujący zrzeszenie ludzi noszących kaszkiety, a więc  „kaszkietnikowski”, czyli demokratyczny.

Do narodowościowo-ideowych  zaliczały się: Polskie Towarzystwo Gimnastyczne “Sokół” i Towarzystwo Szkoły Ludowej. Należeć do nich mogli wszyscy obywatele narodowości polskiej poczynając od “śmietany”, a kończąc na “serwatce”. W tych towarzystwach panował teoretycznie duch demokratyczny, praktycznie zaś hegemonia “arystokratów” osłodzona zręcznie dyplomatyczną zdawkową uprzejmością.

Narodowościowo-półideowo-półutylitarnym zrzeszeniem było “Kółko Rolnicze”. Należeli tu wszyscy patrioci podlejszego gatunku z wyjątkiem rolników.

Półnarodowościowo-bezideowo-utylitarny twór reprezentowało Towarzystwo Kredytowo-Oszczędnościowe “Pociecha”, Spółka z Nieograniczoną Poręką. W języku potocznym słówko “poręką: zastępowano zwykle słówkiem “udręką”. Do “Pociechy” bowiem zapisywali się ci, którzy szukali pożyczki wiążącej się bezspornie z udręką oddawania.

Z Towarzystw wyraźnie niepolskich na szczególną uwagę zasługiwały Towarzystwa rusińsko-ukraińskie “Proświta” i “Torchowelnyj Sojuz”. Posiadały one własną kamienicę w stylu pakownej walizy. Wygląd estetyczny tej murowanej walizy spotęgowano na zewnątrz przez wywieszenie w specjalnie wyżłobionych nyżach olejnych malowideł, które wyobrażały Chmielnickiego, Gontę i Żeleźniaka. Przygotowana była i nyża (wnęka-KU) czwarta, ale na razie nic w niej nie wisiało. Według jednej wersji spłodzonej przez jamcinicką elitę narodowości polskiej, nyżę tę przeznaczono dla Tarasa Bulby, którego tak sympatycznie przedstawił Mikołaj Hohol, według zaś wersji innej, która powstała wśród kaszkietników, nyża zarezerwowana została dla przyszłego mesjasza-zbawcy Ukrainy. Ten mesjasz –  zbawca naprzód narodzi się, potem wyrżnie wszystkich Polaków, zawrze sojusz z Niemcami, a wreszcie da się sportretować. Portret ten będzie właśnie powieszony w nyży czwartej.

Poza tym były zapewne w Jamcinicy i Towarzystwa żydowskie, ale nikt się nimi nie interesował i nikt o nich nie wiedział.

Wszelkie Towarzystwa zawiązywały się w Jamcinicy szybko i sprawnie. Organizacyjna technika uproszczona była do minimum. Mianowicie pewnego dnia pojawiały się na murach i parkanach kolorowe afisze ogłaszające, że dnia tego a tego, o godzinie tej a tej, w lokalu tym, a tym, odbędzie się walne zebranie rodaków i sprawa była w trzech czwartych załatwiona. Afisze padały wprawdzie ofiarą Rusinów, jeśli były w języku polskim, a ofiarą Polaków, jeśli w języku rusińsko-ukraińskim, ale to wcale nie miało wpływu na dalszy bieg rzeczy.

Rodacy przybywali zazwyczaj dosyć licznie przekraczając naznaczony czas najwyżej o trzy godziny i zaczynały się obrady. Obrady zaś polegały głównie na tym, ażeby wybrać prezesa, wiceprezesa, skarbnika, sekretarza i kilku podrzędnych członków zarządu zwanego “wydziałem”. Po dokonaniu tego organizacja była gotowa jak ulał.

Jeżeli chodzi o towarzystwa polskie w Jamcinicy to prezesem zostawał z reguły pan Leopold Kicz, wiceprezesem pan Jan Kłyś, skarbnikiem pan Alfons Cherchalski, a sekretarzem  pan Józef Bryka vel Zuzio Brykiewicz.

Pan Leopold Kicz był cesarsko-królewskim geometrą-miernikiem, ale zwano go powszechnie inżynierem. On sam podpisywał się zamaszyście ostrym, sterczącym pismem “Inżynier Kicz”. Był  to człowiek niepokaźny wzrostem i szczupły jak igła. Powagi dodawał mu czarny zarost w formie spiczastej brody, która przypominała natarczywie tył rasowego kaczora oraz w formie wąsów rozczapierzonych na końcach w misterne macki. Na pierwszy rzut oka poznać było. że ma się tu do czynienia nie tylko z geometrą, zwanym inżynierem, ale i z czymś więcej. Pan Kicz bowiem poza rysowaniem mapek improwizował i pisał wiersze. Na częściach jego twarzy nie zajętych przez zarost siedziała skrzepła na smutek tęskliwa melancholia a z czarnych chytrze zaspanych oczek bił męczeński ból niby dymny opar z trybularzy (Trybularz lub kadzielnica (łac. turibulum lub thuribulum) – utensylium liturgiczne służące do okadzania w czasie obrzędów liturgicznych). Ból ów marszczył jego niskie czoło w fałdy kleszczowego porodu posępno-ponurych myśli, które powstawały ciężko w tajnikach ukrytych w czerepie obrosłym jeżowatą czupryną.

Pan Leopold Kicz był to prawdziwy jamcimski poeta – sowizdrzał. Mało poeta! Był to i władca i pogromca dusz, i połykacz serc, l mówca niezrównany. Nie dość więc, że obdarzano go bez żadnych zastrzeżeń godnością prezesa we wszystkich Towarzystwach.

Tak samo i pan Alfons Cherchalski należał do ludzi opatrznościowych w Jamcinicy. Ten zajmował stanowisko dyrektora kredytowo-oszczędnościowej “Pociechy” z nieograniczoną “udręką”  i zaliczał się do najwybitniejszych, prawie patentowanych patriotów. Jako widoczny znak swego patriotyzmu nosił długą czarną czamarę (Polski strój narodowy, znany też jako strój polski, polski strój szlachecki lub strój kontuszowy), wysokie buty i pokrętne wąsy, takie jakie zaszczycił swoją odą Dionizy Kniaźnin. O panu Cherchalskim opowiadano, że po swoich przodkach nazywał się faktycznie “Cherchala”, że był pierwszego gatunku spryciarzem i na dowód uznania jego sprytu tytułowano go “ministrem finansów”, a towarzystwa obdarzały go stale godnością skarbnika.

Po przeprowadzeniu wyborów wszystko wracało do poprzedniego stanu i tylko przyklejone i poszarpane na strzępy afisze z sentencjami pana Leopolda Kicza łopotały na wietrze i kąsały wcale nieszkodliwie polska- jamcinickie sumienie nieubłaganie bezskutecznym krzykiem – memento! „