Słoneczko przygrzało radośnie i nasze osiedle zaroiło się od bladych babć i dziadków, którzy postanowili uzupełnić zasób witaminy D w organizmie i przypatrzyć się światu. O kulach, na wózkach, z chodzikami i bez, chwiejąc się na nieprzyzwyczajonych do spacerów nogach, ruszyli w świat, niektórzy kończąc swoją peregrynację już na murku przed wejściem do bloku.
Moja koleżanka, Maria, postanowiła urządzić mi wycieczkę, a przy okazji wyrobić sobie muskuły i pogląd na sytuację osób niepełnosprawnych, nad którą ostatnio tak bardzo pochylają się decydenci. Pierwotny nasz plan przewidywał, że w czasie spaceru oddamy się rozważaniom filozoficznym i literackim, porównamy nasze pokoleniowe doświadczenia, a przy okazji sformułujemy parę głębokich myśli na użytek naszych tekstów.
W radosnym nastroju ruszyłyśmy w świat (pokonując po drodze kilka klamek, których ja, jako pasażerka, nie dosięgałam, a ona musiała obiegać wózek w celu ich otwarcia) i jedne drzwi samozamykające się, których nie wiadomo było jak zablokować do czasu przekroczenia przez próg. Istniejąca wajcha, służąca do tego celu, wymagała wyjścia na zewnątrz, schylenia się i wprowadzenia jej w specjalny otwór, czego ja z wózka nie mogłam zrobić. To oczywiście stanowiło przeszkodę, która uniemożliwiłaby mi wcześniejszą samodzielną wycieczkę, gdyby nie trafił się ktoś miły, kto przytrzymał drzwi. Jak jednak wspomniałam, po kilku krokach pokonała mnie górka i musiałam, jak niepyszna, wrócić. Tym razem też musiałyśmy skorzystać z cudzej pomocy – Maria nie mogła jednocześnie trzymać otwartych drzwi i przeprowadzić wózka przez próg, jako, że znajdowała się za mną, a ja mogłam drzwi trzymać dopiero po przekroczeniu progu. Klasyczny przykład na perpetuum mobile.
Moja wina, że zburzyłam ten plan. Dwa dni wcześniej ktoś znajomy odebrał mi recepty z przychodni, na które dwa tygodnie wcześniej złożyłam zamówienie. Zaplanowałam źle i od dwóch dni brakowało mi leku przeciwbólowego, który jeszcze jako tako działa. Ratowałam się środkami ogólnodostępnymi, ale wraz z bólem, zwiększyły się trudności z chodzeniem i przeraziłam się, że już nie dam rady poruszać się nawet po mieszkaniu. Ponadto złożyłam zapotrzebowanie na wyroby medyczne na trzy miesiące, a otrzymałam zlecenie tylko na jeden miesiąc. Na moim zamówieniu dopisano, że mam przedłożyć kartę potwierdzenia uprawnień na środki przysługujące comiesięcznie, którą była już przedkładana wcześniej, ale nie wiedziałam o tym, że trzeba przedkładać za każdym razem (zresztą w marcu załatwiały mi to inne osoby – inna składała zapotrzebowanie, inna odbierała recepty, bo podobnie jak ze śmieciami, obarczam tym zadaniem osoby, które akurat mnie odwiedziły w godzinach pracy przychodni. Niestety, syn kończy pracę, gdy przychodnia jest już zamknięta). W każdym razie nie wiedziałam o tym, a mimo, że przychodnia dysponuje komputerami, nie ma możliwości przekazania jakiegokolwiek pisma mailem. Strona internetowa przychodni służy wyłącznie do jej reklamy – nie uda się przez nią także zarejestrować do lekarza – trzeba godzinami wydzwaniać, aż pani z recepcji nie będzie miała interesantów.
Maria zaofiarowała się, że załatwi mi sprawę w przychodni i wykupi leki w aptece przed spacerem, ale czułam, że będą komplikacje. Zresztą było nam po drodze.
Przejechałyśmy całą długość ulicy, żeby dostać się do windy na końcu biurowca (tej o której pisałam rok temu) i tym razem weszłyśmy do niej bez trudu. Co prawda myślałam, że palec mi odpadnie od trzymania przycisku w czasie jazdy, ale jakoś udało się nie puścić go. Za to powstał problem z wyjściem z windy. Była ona za wąska, żeby Maria mogła przejść obok mnie i otworzyć drzwi wyjściowe położone po przeciwnej stronie, ja zaś ręką nie sięgałam do nich. Wózek jest tak skonstruowany, że podpórki pod nogi przeszkadzają w dosięgnięciu ręką czegokolwiek przed sobą. Trzeba zamknąć i zablokować te podpórki, stanąć na własnych nogach i dopiero pchnąć ręką drzwi. Oczywiście na wszystko jest rada, tylko trzeba rozpracować ustrojstwo. Najpierw musi wejść pchacz, potem wjechać sam pasażer wózka i wówczas pchacz może otworzyć drzwi. Jeden warunek, musi to być wyjątkowo szczupła osoba, bo grubaśny osiłek w roli pchacza nie zmieści się w windzie razem z pasażerem.
Wyszłyśmy szczęśliwie z windy, Maria otworzyła drzwi wejściowe do przychodni, a ja wymanewrowałam ustawiając wózek przodem do wejścia na wąskim kawałku podestu nad schodami, z duszą na ramieniu, że zabraknie mi do skrętu te parę centymetrów i bokiem sturlam się z wózkiem po schodach, jak niejednokrotnie oglądałam w filmach, gdzie podła rodzina morduje nieszczęsną babcię/dziadka, dybiąc na ich majątek. Jeśli jednak myślicie, że wjechałam bezproblemowo do przychodni, to się mylicie. Zobaczyłam taki widok:
Tak, dobrze widzicie, to jest próg. Wysportowana Maria nie dała rady go pokonać, nawet z pomocą miłego pana, który akurat przechodził. Dojechała więc wózkiem do niego, ja zwinęłam i zablokowałam podnóżki (jęcząc z bólu), stanęłam na własnych nogach, dałam krok, trzymając się rozpaczliwie widocznej z prawej strony krawędzi szyby i łamiąc paznokieć, Maria przeprowadziła wózek przez próg i z powrotem usiadłam na nim. Nie będę już do tego wracać, ale na trasie wzdłuż biurowca, od zakładu rehabilitacji, poprzez poradnie dla dzieci zdrowych i chorych, do przychodni, recepcji szkoły i wreszcie apteki, takich progów musiałam pokonać (dwukrotnie – tam i z powrotem) 3×2, to jest razem 6 razy. W dodatku powrót był gorszy, bowiem manewrując na podeście, przed sobą widziałam tylko schody, które wprawdzie Maria blokowała swoim ciałem, ale czy ta szczupła dziewczyna utrzymałaby mnie i wózek, zbyt rozpędzony zjeżdżaniem z progu – śmiem wątpić. Nie chcę także myśleć, jak dałabym sobie sama radę bez jej pomocy.
Czekając w kolejce do recepcji Maria studiowała tablicę.
Nie wiedziałam, że już wkrótce zostaną naruszone punkty 3,6,9, ponieważ jako teoretyczki, skupiłyśmy się na punkcie przedostatnim, zastanawiając się nad tym, czy opieka duszpasterska dotyczy także innych wyznań oraz – jako że mam znajomą, zajmującą się przeprowadzaniem dusz na drugą stronę Styksu (nie wiem, jak ona to miejsce nazywa, ponieważ nie musiałam na razie korzystać z jej usług) – także jej opieki nad podopiecznymi. Jeszcze wtedy wydawało mi się, że wszystko będzie proste i bezproblemowe. Niestety, odwykłam od realiów.
Zamiana zlecenia z miesięcznego na trzymiesięczny, okazała się dość prosta. Pani z recepcji weszła bez kolejki do pani doktor i wróciła z naniesioną poprawką. Pozostawało iść ze zleceniem do apteki tuż za drzwiami i złożyć zamówienie na środki medyczne oraz wykupić leki przeciwbólowe. W międzyczasie postanowiłam uzyskać także zaświadczenie od lekarza, pozwalające na uzyskanie okresowej opieki w związku z ograniczeniem możliwości samodzielnej egzystencji – chociaż w orzeczeniu o stopniu niepełnosprawności, wydanym dwa lata wcześniej przez stosowną komisję orzekającą ten punkt wyraźnie wymieniono we wskazaniach. Dwa lata tego nie potrzebowałam, dawałam sobie radę sama, ale teraz przyszedł na mnie czas. Cóż – komisje u nas nie wystarczą, muszą jeszcze dodatkowo wypowiedzieć się inne osoby. Kazano mi zgłosić się do pielęgniarki środowiskowej w przychodni, która miała przyjść za parę minut.
W międzyczasie postanowiłyśmy udać się do apteki złożyć zamówienie. Minęłyśmy recepcję biura i szkołę i ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam, że od ostatniej mojej bytności sprzed roku, przebudowano ją na samoobsługową, zamiast ściany dzielącej ją od biura wstawiając rozsuwane drzwi. Niestety były zamknięte i zarówno od portiera i od pani w aptece uzyskałam informację „bo zamknięte”. Musiałyśmy wyjechać za drzwi, wymanewrować na podeście (ach te schody, to prawdziwy horror) pokonać próg do apteki i dwie pary samozamykających się drzwi, by wreszcie mokre od potu i z wrażenia dostać się przed ladę pani z apteki.
To ona właśnie naruszyła owe paragrafy, głośno informując zgromadzonych w aptece, o jakie to produkty medyczne chodzi. Ponieważ przysługują rozmaite zamienniki, oprócz zlecenia, wręczyłam jej także kartkę, na której wymienione były potrzebne mi artykuły, zgodnie z informacją zamieszczoną na stronie internetowej producenta. Jej zdaniem, kartka zawierała błędną nazwę produktu, mianowicie o jeden wyraz za dużo, ja zaś wymieniłam najpierw producenta, a potem nazwę wyrobu. Pani autorytarnie stwierdziła, że taki wyrób nie istnieje (nieprawda, w marcu go kupiłam), a Maria, na ekranie swojego telefonu, pokazywała jej stronę internetową. Nawet w tym momencie ich dyskusja mogła odbyć się z poszanowaniem mojej prywatności, ale pani nie przyszło do głowy, że można rozmawiać, zachowując w tajemnicy czyjś stan zdrowia.
Wyobraźmy sobie pana, który przyszedł kupić w sklepie kondomy, a pani głośno wypytuje go o rozmiar członka w stanie wzwodu i w stanie spoczynku, bo pan pomylił nazwę producenta. Ale oczywiście babcie, co one mogą mieć za tajemnice! – jak kiedyś obruszył się w szpitalu ksiądz, spowiadający sąsiadkę z łóżka obok, gdy chciała, żeby mówił o jej grzechach trochę ciszej.
Gdy w dodatku okazało się, że i nie ma leku przeciwbólowego z recepty, postanowiłyśmy udać się do innej apteki. Pokonałyśmy kolejny raz oba progi i podest schodów (widoczny na zdjęciu w poprzednim odcinku) i weszłyśmy z powrotem do przychodni, zobaczyć się z pielęgniarką środowiskową. Niestety, nie okazała się w niczym pomocna. Trzeba zapisać się na wizytę i osobiście stawić przed panią doktor, żeby uzyskać zaświadczenie, co nie jest możliwe w danym dniu. A pani doktor musi obejrzeć pacjenta, mimo, że moja karta była w gabinecie (przed chwilą skorygowała zlecenie). Nikogo nie obchodzi, że nie będzie może mnie komu przywieźć. Nieważne także, że stosowna komisja orzekająca o niepełnosprawności, już dwa lata temu w swoim orzeczeniu zaznaczyła, że wymagam pomocy innej osoby, w związku z ograniczoną możliwością samodzielnej egzystencji i podała instytucje, od których pomoc tę powinnam otrzymać; biurokracja wymaga jeszcze dodatkowych potwierdzeń. Tak działa instytucja lekarza rodzinnego. Muszę dodać, iż pacjentką tej przychodni jestem ponad dwadzieścia lat i chyba nie ma w niej lekarza, pod opieką którego nie pozostawałabym przynajmniej przez jakiś czas.
Ruszyłyśmy więc z Marią do innej apteki, gdzie zostało wszystko załatwione bezproblemowo, a ja czekałam na ulicy, aż wyjdzie. I tutaj pełne zaskoczenie.
Gdy tak stałam w cieniu, aż trzy przechodzące osoby spytały mnie, czy nie mogą w czymś mi pomóc. Podjechałam więc sama kawałek i wystawiłam twarz do słońca udając, że się opalam. Było mi łyso, że zwyczajni ludzie są tak mili, jak nie potrafiła być pielęgniarka środowiskowa ani pani z apteki.
Wielokrotnie spotykam się z argumentem, że przystosowanie budynków i pomieszczeń do użytku osób z różnymi typami niepełnosprawności kosztuje. Owszem to prawda, ale nią zasłania się wszelkie niedoróbki wynikające z bezmyślności i niechlujstwa. Moje pytanie brzmi: jakie koszty pociągnąłby za sobą taki montaż drzwi (w końcu w przychodni i zakładzie rehabilitacji!) aby ułatwić przejazd wózkiem przez próg? Jakie koszty musi ponieść apteka, żeby zamiast zatrudniać niedouczoną dziewczyninę, przyjąć do pracy kogoś bardziej kumatego? Czy aby pielęgniarka środowiskowa była osobą bardziej empatyczną i milszą w sposobie bycia, trzeba zrobić coś innego, niż od czasu do czasu zwrócić uwagę na sposób wykonywania przez nią jej pracy? Nadmieniam, że przychodnia jest prywatna, wiąże ją jedynie kontrakt z NFZ, ma więc mniej ograniczeń. Niestety nie ma na razie konkurencji.
Argument nieopłacalności moim zdaniem w tym przypadku jest nadużywany. Od kilku lat informuje się mieszkańców naszego osiedla, że będzie budowana nowa siedziba przychodni, co prawdopodobnie zdaniem jej kierownictwa uzasadnia wszelkie niedoróbki. Mam nadzieję, że dożyję.