Kasowanie siebie

Moja przyjaciółka oznajmiła, że kasuje swój profil na FB i zrobiła to. Ma jednak adres mailowy, telefon i nie jest trudno ją znaleźć w razie potrzeby. Nie jest też samotnikiem wyizolowanym od świata, pracuje, pisze i myśli oraz myślami tymi dzieli się z innymi. Ze zadziwieniem, a może tylko zaciekawieniem napisała mi: „W pracy jedna dziewoja stwierdziła, że kasując FB skasowałam samą siebie. Ciekawe”

Czy skasowanie fragmentu cudzej pamięci, zewnętrznej wobec JA, jest jednocześnie skasowaniem siebie? Wszak JA to nie tylko pamięć, ale i zalążki moich reakcji na to, co zdarzyć się jeszcze może i na zewnątrz mnie, i w moim wnętrzu. Jeśli nie mam żadnego wnętrza, to oczywiście kasując swój profil na FB, przecinam (ale nie zawsze) wiele nici wiążących mnie z określoną społecznością, ale nie ze wszystkimi. Wszak nie popełniam samobójstwa, żyję dalej i mogę nawet niczego więcej nie zmieniać. Jeśli nie mam żadnego wnętrza, a raczej wydaje mi się, że nie mam. Ciekawe zresztą, że pisze to ktoś zawodowo zajmujący się pisaniem (komercyjnym).

Umyślne odcinając się od posiadania telewizora (jak czyni to wiele osób), nie zrywają one bynajmniej z innymi źródłami informacji, być może nawet bardziej rzetelnymi, choć mniej spektakularnymi, ale i to ostatnie nie jest pewne, bowiem w internecie można obejrzeć wiele króciutkich filmików, związanych z co ciekawszymi wydarzeniami, międlonymi do obrzydliwości całymi dniami w telewizji. Można też być równie dobrze sterowanym, jak w oficjalnych mediach, tyle że przez własne preferencje i dążenie do wewnętrznego zadowolenia z siebie i swoich przekonań. Dlaczego więc zrywając z FB rzekomo pozbawiamy się siebie? Nawet jeśli wskutek tego jakaś cząstka nas zostanie odcięta, nie musi to być usunięcie całkowite (możliwe są inne środki kontaktu z tymi samymi osobami), a zresztą na miejsce odciętej gałęzi może wyrosnąć nowa, kto wie czy nie bardziej wartościowa.

Jeżeli jako ludzie odczuwamy potrzebę selekcji bodźców, jakie do nas docierają, odcięcie się od FB jest całkiem sensownym pomysłem. Ja też od jakiegoś czasu go rozważam. Irytuje mnie coraz więcej reklam, w dodatku źle celowanych, choć wyraźnie we mnie (np. reklamowanie przez sklepy internetowe tego co już kupiłam lub gdzieś oglądałam, ale zrezygnowałam z kupna), podczas gdy czasem jeszcze zawiesiłabym oko na czymś nowym, nieznanym, a nie na kilogramie mąki określonego rodzaju, który zdarzyło mi się kupić, bo akurat takiej wówczas potrzebowałam. Wściekają mnie owe fejsbukowe kwiatki, mordki, ptaszki, kotki i pieski, głupie sentencje, ta cała czułostkowość połączona z dziwną w tym zestawieniu agresywnością wobec tych, którzy nie podzielają nad nimi zachwytów. Złości mnie tak mało tekstów osobistych, w zamian za to upowszechnienia tekstów już wielokrotnie wcześniej upowszechnionych.. Złoszczą mnie posty zawierające filmiki, ale nie uprzedzające czego będą dotyczyć – szkoda mi czasu na oglądanie kilku minut czegoś, co potem okaże się bzdurą. Wpis mogę ocenić po kilku zdaniach, a rzut oka na film, nawet kilkuminutowy, zajmuje więcej czasu.

Wściekam się, kiedy wezmę udział w jakiejś dyskusji, a dyskutanci nie odnoszą się do przedstawionych im argumentów, tylko powtarzają w kółko swoje, jak politycy w telewizji (kiedyś mówiono: katarynka) bądź ze wszystkiego robią temat polityczny. Nawet gdy dyskutujesz o panpsychizmie zastanawiają się, jaką świadomość ma dziecko poczęte, złożone z czterech komórek i czy ta świadomość, istniejąca bądź nie, powinna mieć wpływ na rozwiązania prawne, dopuszczające przerywanie ciąży.

Na razie jednak nie rezygnuję z FB ze względu na kilka kontaktów, których po prostu mi szkoda. Wiem, że ludziom tym nie zechce się korespondować z jedną osobą, podczas gdy na FB mają dostęp do wielu, a więc dla mnie to jedyna możliwość wiedzieć, co mają do przekazania światu. Jako osoba starsza mniej mam kontaktów z ludźmi młodymi, a FB jest jakąś furtką do zrozumienia sposobu myślenia tych, których nie znam osobiście. W większości jednak już zaspokoiłam swój głód wiedzy w tym względzie (naoglądałam się czułostkowych kwiatuszków i zwierzątek) i starczy mi chyba już. Wszak prawdziwe życie przebiega obok nas, w oderwaniu od tego, co się czyta i przeżywa na forach społecznościowych.

Tymczasem czekają na nas takie relacje z codzienności jak na blogu http://kresowazagroda.blogspot.com/, a gdzieś, na jakiejś działce, buduje się nowe szambo i dwa świerczki zostały uszkodzone, ale posadzone z powrotem. Czy się przyjmą?

jabłonka

Wycięta rajska jabłoń chorowała i usychała, jakby wiedziała, że od kilkunastu lat to miejsce nieżyjący już gospodarz przeznaczył pod nowe szambo i dyskutowano jego budowę i wycięcie drzewka przez tyleż czasu. Czy nieszczęsna jabłonka wiedziała, że jej lata są już policzone? Czy porost islandzki, który ją opanował, chciał skusić swoją rzadkością w tym miejscu i odwieść przyszłych wycinaczy do zmiany decyzji? Może tak właśnie przejawiał się początek pomysłu twórców teorii panpsychizmu? Czytam książkę „Sekretne życie drzew” i choć nie ma w niej niczego, o czym z grubsza nie wiedziałabym z innych źródeł, jest nowe spojrzenie na całość ekosystemu, w którym i my, ludzie, mamy wyznaczone miejsce, możliwe że całkiem inne, niż sami sobie uzurpujemy.

Jednocześnie poznaję dyskusję związaną z panpsychizmem, wywołaną pewnym artykułem i staram się wyrobić sobie własny pogląd na to zagadnienie. Zastanawiam się czy przypadkiem definicja samoświadomości nie powinna ulec zmianie. Do przykładowych obiektów, które można podejrzewać o samoświadomość, można też chyba dodać ule i mrowiska (jako zespoły jednostek) i inne tego rodzaju, a nawet ludzkich uczestników zbiorowych demonstracji czy rozruchów. A także Wszechświat. Kosmos wszak czasami (co widać świetnie w niektórych horoskopach) zachowuje się jak zbiorowość prowokująca np do erupcji buntu, wszechobecnych pomyłek, rozkojarzenia itp. Ja bym zadała takie pytanie: Czy istnieje nieuświadomiona osobowość? Na moim parapecie leży dziwny kamień i ilekroć spojrzę na niego, zastanawiam się, czy istotnie przedmioty tzw. martwe nie mieszczą w sobie cząstki życia, jeśli nie własnego, to innych istot. A może to tylko jego kształt, zbliżony do pewnej góry z dawno obejrzanego filmu o spotkaniu z kosmitami, przywołuje takie sugestywne skojarzenia?

Te wszystkie zajęcia uświadamiają mi, że główny nurt mojego życia płynie poza FB, rozlewa się szerzej, a korzystając z wielu rozmaitych źródeł, jest o wiele bardziej intensywny, choć na szczęście, nie zawsze dookreślony. Czy więc wypisując się z tego środowiska, jak zrobiła to moja przyjaciółka, ja skasowałabym samą siebie, a przynajmniej ważną cząstkę mnie? Może skasowałabym jakąś formę uzależnienia, to wszystko. Zawsze mogę uzależnić się od czegoś innego, przynajmniej chwilowo. Odłączyłabym się tylko od pewnego mojego portretu, nie koniecznie prawdziwego, który jednak przynajmniej w części zostanie w pamięci znajomych. Każdy twórca jednak rozstaje się ze swoim dziełem, z niektórymi zaś powinien rozstać się wcześniej, niż to istotnie zrobił, dla dobra własnego i ludzkości.

Współcześnie panuje trend do odcinania się całkowitego, np wypisywania się z kościoła katolickiego. Jeżeli KK mnie mało obchodzi, nie chce mi się też zabiegać o formalne wypisywanie, poszukiwać świadków, prowadzić korespondencji itp. Chyba że jestem ateistą wojującym, który z ateizmu uczynił coś na kształt religii.

Wypisywanie się z jakiejś społeczności nie jest tylko wyrazem nieufności wobec niej, ale i wyrazem braku zaufania do innych grup, w które wrośliśmy. Pół biedy, jeśli ma oblicze odcinania pępowiny, gorzej jeśli jest szukaniem innych pępowin, zamiast własnej niezależności. Tak to widzę. Współczesność obfituje w postawy, których wyrazem jest dziecinny nos przyciśnięty do wystawy: wszystko mnie pociąga, wszystko chciałbym kupić, kiedy jednak przyniosę to do domu, przestaje mi się podobać. Za mojej młodości mówiono o takich ludziach: „Wilcze oczy popie gardło, co zobaczy to by żarło” Niestety, w kulturze niedoboru nie miałam okazji spróbować tego doświadczenia i chyba na zawsze pozostanie ono dla mnie obce. Wiem jednak, że każda radykalność jest drogą donikąd, w każdym razie nie daje tego, na co się oczekiwało.