Zawsze chciałam nawiązać kontakt z innymi ludźmi — ja starałam się ich zrozumieć, ale chciałam, żeby oni też mnie rozumieli. Jąkałam się i w pośpiechu połykałam wyrazy, a szczególnie ich końcówki, i na ogół nikt w rodzinie i w szkole nie miał cierpliwości, żeby mnie wysłuchać do końca. Mama wychowywała nas — mnie i siostrę — prawiąc czasem ponad godzinne kazania, których musiałyśmy grzecznie wysłuchiwać. Nie było jednak symetrii w naszej rodzinie, dzieci i ryby głosu nie mają — jak mawiała nasza mama.
Dlatego zaczęłam pisać.
Dziś myślę, że wiara w większą przystępność słowa pisanego była utopią, jedną z gorszych jej rodzajów, bo tekst pozornie łatwy do napisania, pozwalający ułożyć myśli, a w rzeczywistości po zrealizowaniu nie dający żadnej gwarancji zrozumienia. Nie miało to związku z kunsztem słowa , a może zależność była wręcz odwrotna – im bardziej przemyślany wywód – tym gorzej był rozumiany przez odbiorców nie zainteresowanych kontaktem. Zanim do tego doszłam. – wpadłam w manię notowania wszystkiego, a nuż się przyda jako argument w jakiejś sprawie. Powinnam zostać prawnikiem, ale nie dane mi było
Niedawno przy okazji porządkowania papierów znalazłam plik rękopisów, notatek i opowiadań z lat osiemdziesiątych, na różnych etapach zaawansowania pomysłów, które nie wszystkie dostąpiły zaszczytu przepisania na maszynie. Ciężko było je odczytać, bowiem zawsze pisałam jak kura pazurem, siłą odzwyczajona od posługiwania się lewą ręką, co wówczas uważano za kalectwo.
Z trudem przebrnęłam swoje rozchwiane rękopisy, odkładając i przepisując te, które uznałam za warte zachowania. Pojawiła się wówczas pierwsza refleksja: Jak mogliby mnie zrozumieć inni, skoro napisałam wówczas coś, czego dzisiaj nie rozumiem, choć co zapiera mi dech z poczucia, że było coś niesamowicie ważnego? Jak bardzo skomplikowane było moje myślenie wówczas, przekonuję się dopiero dzisiaj.
Bohaterka nieskończonego opowiadania wychodzi na ulicę z zamiarem udania się do sklepu i napotyka na rozmaite przejawy agresji w środkach komunikacji i na ulicach oraz w sklepach. Po chwili ustawia się w jakiejś kolejce i chwilowo spokojna rozmyśla o tym, co widziała. Obecnie motyw ten, gdy nagle cała społeczność świruje jest często nadużywany, wówczas jednak, za czasów PRL nie był spotykany w SF, które bazowało na optymistycznej wersji naukowego oglądu świata.
Oto dokładnie to, co napisałam:
„Spójrz na ten uśmiech straszliwy i szybki, oszukuje tych, którzy potrafią błądząc myślą wierzyć, że chwila zawiera skondensowaną długotrwałość, a przynajmniej jej część, podczas gdy ona zawiera wyłącznie kołyszącą się poświatę”.
Wiem, wiem, chodziło pewnie o to, że obejrzawszy agresywne sceny na ulicach bohaterka przestała wierzyć nawet osobom uśmiechającym się, sądząc że uśmiech jest tylko przypadkowy i nic nie znaczący, a więc nie można z niego wnioskować o przyjaznych zamiarach napotkanego człowieka. To tak w przybliżeniu.
Dlaczego jednak napisałam tak, a nie prościej i zwyczajniej? Dlaczego zaprzestałam pisania tego opowiadania? Jaką strunę we mnie poruszyło, że wyrażenie myśli wprost stało się niemożliwe, a ja posłużyłam się jakimś okrężnym uzasadnieniem nie wiadomo czego. Sama siebie nie rozumiem.
Inny cytat:
Bohaterka obserwuje kolizję drogową, w której o mało nie doznał uszczerbku dzieciak idący za nieuważną matką. Wywiązuje się pyskówka między kierowcą, przechodniami i tłumaczącą się głupio matką. Kierowca staje po stronie matki, ratując ją przed poturbowaniem. Jeden z przechodniów kopie nie wiadomo czemu matkę na pożegnanie. By ukarać ją za głupotę? Za swoją opieszałość w wymierzaniu kary? Z braku argumentów?
Tutaj następuje taka refleksja:
„Na końcu piki tkwi obcięta głowa. Cebrzyk oznaczać ma rzecz zwyczajną, do niego skapuje krew – z takich to cebrzyków wychlustano mydliny o bezpiecznym, matczynym zapachu. Ci, którzy są dobrzy, mają czerwone policzki i nosy, z ust im pachnie nieświeżo. Ale oni jedyni spośród wszystkich niosą prawdę, a ich kobiety zioną niechlujną dumą macierzyństwa. Słuszność jest powagą wobec głów zatkniętych na pice, litość tylko wybujałą rośliną i chwastem zdziwaczałym i bezpłodnym”.
Jakie to niedzisiejsze! Ale:
(Na pizzę — tak przerabia mój program tłumaczący mowę na pismo. Na pice — nie poddaję się, gdyż chodzi o piki, a nie o pliki — jak poprawia znowu głupi program — na które historycznie kiedyś tam nabijano głowy nieprawomyślnych). Horror, który przeżywa moja bohaterka jest niczym wobec różnych najazdów zombie albo innych stworów, masakrujących ludzkość w aktualnej serialowej rozrywce.
(Dlaczego ta możliwość zamiany mowy na pismo, ta prekursorka sztucznej inteligencji, skoro „poprawia” autora wpisów w programie Word, pochłaniająca rzekomo wszystko, co jest dostępne w Internecie w danym języku kojarzy bezmyślnie jakiś horror z popularną potrawą? Dlaczego każe mi zmieniać bez sensu swoje kolejne aberracje? Pizze włoskie, terminy komputerowe i różne inne anglicyzmy, tylko nie słowa języka literackiego, nauczanego niegdyś w szkole podstawowej jako Język Polski. Także z błędami ortograficznymi. Z różnych wskazówek wiem, widać to zresztą na pierwszy rzut oka, że gdy program nie wie, jak zapisać wypowiedziane przeze mnie słowo, używa wyrazu angielskiego, podobnie brzmiącego, choć znaczącego coś zupełnie innego. Kropka. Poprawek moich, odręcznych manipulacji na klawiaturze nie przyjmuje, upiera się przy swoim).
Ale wracam do cytatu — jak go dziś rozumiem: — Z przygnębiającej ciemności PRL profity ciągnęły tylko osoby, które poddawały się ławicy, jej zachowaniom i poglądom, niejednokrotnie absurdalnym. Pozostali, odmienni ekspresją, bądź występujący przeciw agresji zasługiwali na egzekucję, z czym mojej bohaterce kojarzyło się wydarzenie między kierowcą, a nieuważną matką. Tak zostało do dziś, choć może nie aż tak radykalnie, a odmienność, przynajmniej dla mnie, jest zawsze odświeżająca.
Nie tak dawno zamieściłam odcinek „Babci ezoterycznej” opowiadający o wydarzeniach w Gdańsku z okazji wizyty prezydenta Francji w roku 1967, które pomyliłam z wydarzeniami w roku 1970 — podpaleniem Komitetu Partii w Gdańsku (https://babciaezoteryczna.pl/2024/04/04/noc-kiedy-spalono-komitet-partii/) Zastanawiałam się wówczas, dlaczego opowieści o swoich przejściach nie wykorzystałam literacko, i jakie było źródło mojej pomyłki, chociaż wiele incydentów mniej ważnych, stało się inspiracją do rozmyślań nad kondycja człowieka. Teraz trochę zaczynam to rozumieć. To opowiadanie miało je przywołać, ale zadanie przerosło mnie.
W tamtych czasach urawniłowka była prawem głównym i naczelnym – obywatele naszego kraju mieli być wycięci jak jednym narzędziem według jednego wzoru, czyli sztancy – prymitywnego, prostego i nie zadowalającego ludzi nieco bardziej rozwiniętych ponad przeciętność. Uważałam, że po prostu nie potrafię o tym pisać, chociaż z dzisiejszego punktu widzenia tekst jest dobrze napisany i bynajmniej nie jest nudny. Skapitulowałam i tyle. Może w ogóle dlatego wtedy przestałam pisać i zajęłam się robieniem kariery zawodowej.
Dziś okazuje się, że te czasy, zda się, wracają, właśnie poprzez podniesienie poziomu agresji, a także upraszczania wszystkiego, co da się uprościć i przyrównać do schematu akceptowanego przez wyższe od nas siły polityczne. Skojarzenia i aberracje pozostawiono reklamom bez ładu i składu, ale na znak, że jedynie do nich się nadają. Dziś już prawie jestem pewna, że jedno (polityka) napędza drugie (reklama) i nawzajem. To jest prosta droga. Do przepaści.
To opowiadanie odnalazłam dwa dni przed świętami Wielkanocy i incydentem w Biedronce, kiedy pewna kobieta, młoda i wysportowana, z wściekłością usiłowała wepchnąć się przede mną do kasy, a potem zwymyślała mnie, jakobym to ja usiłowała ją przejechać wózkiem w kolejce przed kasą, mimo ciasnoty przestrzeni, uniemożliwiającej jakiekolwiek manewrowanie.
Był to jeden z wielu incydentów w tym sklepie, wśród ludzi ogarniętych amokiem zakupowym, w stresie spowodowanym faktem, że przeważająca liczba staruszków miała problemy ze zrozumieniem idei tej czy innej promocji „drugi tańszy produkt za pół ceny” albo „kup dwa, a trzeci dostaniesz za darmo”, co wprawiało te osoby złość i frustrację, podkręcone faktem, iż mniejszość w postaci młodych ludzi, sprawnych i pewnych siebie uznała, że mają prawo mścić się na kimś za swoją konieczność oczekiwania w kolejce, jak wszyscy, podczas gdy miała na przykład tylko trzy opakowania promocyjnych jajek (jeden towar)i nic więcej. Ktoś więc przywraca nam tamte, słusznie minione kolejkowe czasy i wcale nie jestem im za to wdzięczna.
Opowiadanie to mam zamiar zamieścić do pobrania na stronie autorskiej , jeśli oczywiście je skończę. Będzie nosić pierwotny tytuł „Terytorium wszy”, o ile ktoś jeszcze wie co to jest „wesz”. Za moich czasów mawiano: „Nie zabije, a krew wypije”, co oznaczało człowieka pozornie nastawionego pozytywnie, ale przewrotnego i wrogiego, kłamcę i oszusta.