Dzisiaj na facebooku zamieściłam wspomnienie pierwszego dnia wiosny sprzed dziesięciu laty, (W oczekiwaniu na Wielkanoc na działkowisku na Podlasiu kilka refleksji o przemijaniu emocji i innych takich przemijaniach – https://www.taraka.pl/pierwsze_wiosenne_dni
Pomysł uwiecznienia pierwszego dnia wiosny kiełkował w mojej głowie od wczorajszego rana. Kto wie, czy nie miała być to moja ostatnia wiosna i ostatni pierwszy jej dzień?
Rzecz w tym, że od rana byłam niezwykle zajęta: musiałam wyjąć naczynia ze zmywarki, zadumać się chwilę nad dziwnym kształtem plamy na podłodze, spędzić jakiś czas w łazience, żałując, że nie potrafię, jak dawniej, w młodości spędzać czasu tam z ciekawą książką w ręce,, a to z powodu bólu zniekształconych łokci. Potem codzienna diagnostyka: ciśnienie, cukier; krople do oczu, krople do nosa, policzyć proszki przed zażyciem aby sprawdzić czy się nie pomyliłam rozkładając je w niedzielny wieczór jako ostatnią część prac do wykonania, krem na powieki, maść tu i tam, grzebień i widok w lusterku generowanym przez aparat fotograficzny w tablecie – smutne selfie starości o poranku.

Potem śniadanie bez cukru i z minimum węglowodanów mające oszukać organizm, że nie jest śniadaniem tylko przekąską i poranna telewizja pełna zbrojeń, prokuratorów, pijanych kierowców i pożarów oraz zatruć czadem. Kiedy wreszcie przyszedł pomysł uwiecznienia pierwszego dnia wiosny, był już wieczór, a ja odwoziłam na chodziku do kuchni porcję brudnych naczyń.
Obrazek, który powstał ukazał mi mroczne pomieszczenie kuchni pozbawione barw, z oknem i widokiem na świat w postaci osiedlowego garażu i zielonego neonu z nazwą osiedla tak jaskrawego nocą, że na skutek protestów mieszkańców wyłącza się go po jedenastej.

Zadumałam się. Jak wspominałam pierwszy dzień wiosny w dzieciństwie? Przychodzi mi na myśl jedna historia:
To był pierwszy dzień wiosny, nie dlatego, że ktoś go wtedy ogłaszał, ale dlatego,, że przyszedł dzień, kiedy mama pozwoliła mi założyć krótkie skarpetki zamiast paskudnych, wełnianych, gryzących rajtuz i wyjść z domu bez płaszcza i chustki na głowie. Szczęśliwa z tego powodu, w podskokach zerwałam kilka gałązek wierzby, które właśnie jako bazie zawsze były zwiastunem wiosny i Świąt Wielkanocnych. Radość rozsadzała mnie i w dziecinnej głupocie oberwałam dwie kotki z gałązki, wsadzając je w oba otwory nosa. Nie wiadomo z jakiej przyczyny wciągnęłam powietrze, no i stała się rzecz straszna. Kotki bardzo spuchły i nie dały się wydmuchać jak katar, podrażniły nos od wewnątrz I pierwszy dzień wiosny skończył się po kilku dniach wizytą u chirurga i operacyjnym ich wyciągnięciem. Przyznacie, że jak na wiosenne wspomnienie, niezbyt jest przyjemne.
Może miałam pecha, ale wiosna nigdy dobrze mi się nie kojarzyła. W dzieciństwie często chorowałam, w szkole średniej wiosną lepiej widoczny był fakt, że nie spotykałam się z koleżankami, Nie chodziłam z nimi na spacery ponieważ moja mama uważała, że musi mnie dobrze wychować, A więc chronić przed złymi wpływami obcych dzieci na ogół niegrzecznych i z podejrzanych środowisk. Wiosną czułam się źle, zmęczona i zniechęcona. Najgorsze były wiosenne niedziele – Poranne wstawanie do kościoła, wszechobecna nuda, Różne roboty wyznaczone przez mamę, Kopanie ziemi na grządkach, wyrywanie chwastów itp. Ratowało mnie tylko czytanie książek, często właśnie w toalecie.
Nie chodziłam na wagary. Czy uwierzycie, gdy napiszę, że nigdy nie byłam ani sama ani w towarzystwie? Nie topiliśmy żadnej Marzanny, nie był znany nam ten zwyczaj. Niektóre dziewczynki, mające ładne stroje ludowe, zwłaszcza krakowskie, chodziły w procesji trzymając wstążki od figur lub poduszki. Te w brzydszych ubraniach sypały z koszyczków kwiatki albo ich płątki. Ja nie chodziłam w żadnej procesji. Nuda, nuda, nuda…