Do kogo się modlimy (3)

Zastanawiam się, jak zmieniła się nasza religijność.

Różnica w przeżywaniu wiary i religii u moich przodków, w moim pokoleniu, w pokoleniu moich dzieci i wnuków jest ogromna i wydaje się, że jej początek nastąpił wraz z rozluźnieniem żądań otoczenia w stosunku do jednostki, żądań związanych z moralnością ale i zwyczajami i możliwością oddziaływania na wiernych. Drugą przyczyną w moim przekonaniu jest poprawa warunków życia ludzi i 80 lat bez wojny, choć wygląda na to, że ta przyczyna niebawem zniknie, możliwe, że za sprawą (Ha, ha, ha ???) zbliżającej się kwadratury Saturna z Plutonem.

(Wojciech Jóźwiak udostępnił takie wspomnienie:

„FB przpomniał wykres sprzed siedmiu lat. Punkt „Stan wojenny” szczęśliwie minęliśmy: to był rok 2020 i pandemia covid. Teraz zbliżamy się do punktu „Zabójstwo Narutowicza”. Odpowiada temu kwadratura Saturna z Byka do Plutona w Wodniku. Około 2027-8.”

(eotSonrdspc7fla188005c19u8uw9ti2u3a7u5tu ch7ra60c114z603ce 0  · )

Podczas poprzednich koniunkcji Saturna z Plutonem mieliśmy w Polsce: 1914/5: I wojnę światową, 1947: opanowanie przez agentów Moskwy, 1981: stan wojenny Jaruzelskiego.

Jaka klęska czeka nas tym razem, podczas koniunkcji 2020?

Inaczej widzi powody spadku religijności nasz Prezydent RP, Ze śmiertelnie poważną miną Wg FB (co może być jednak fejkiem) głosi ponoć, że:

Ośmielam się z nim nie zgodzić z prostej przyczyny – nie podoba mi się jego zadarty podbródek na fotografii, który kojarzę z pewną postacią historyczną, pozwólcie, że nie nazwę, bo marnie skończyła w niesławie, a nie chcę tego losu dla żadnego Polaka, czegokolwiek by nie głosił… Pocieszam się, że babci wolno już z racji wieku pleść bzdury. Ale wracajmy na poważnie do tematu.

Przypominam, że nigdy nie byłam religijna, choć chyba wierząca, ponieważ nigdy Boga nie mogłam sobie wyobrazić, ani nie umiałam się modlić własnymi słowami – co traktowałam jako warunek konieczny istnienia wiary, i konsekwentnie uznałam za dobry powód do niepraktykowania Zaważyły także na mojej postawie pewne niedobre przeżycia z dzieciństwa.

Analizując moje doświadczenia na przestrzeni blisko 84 lat miałam odczucia przemawiające  zarówno za, jak i przeciw, ale sam problem mnie nie interesował. Byłam jednak świadkiem nawrócenia umierającego członka rodziny, zapiekłego ateisty, nawróconego bez niczyjego wpływu na tydzień przed śmiercią. Chciałam jednak wierzyć, że zrobił to ze strachu, (bo a nuż Bóg istnieje), a nie była to osoba z natury skłonna do głębszych refleksji.

Jeśli chodzi o moich przodków, to przykładem stosunku do religii może być rodzina mojego dziadka i babci. Pod wieloma względami rodziny takie jak ona wyłamywały się trochę z obowiązującego stereotypu, ale nie do końca i nie .we wszystkim. Dominujący patriarchat zakładał, że religia jest ważniejsza dla kobiet i dzieci, bowiem pozwala na ich moralne formowanie. Milcząco przyjmowano, że mężczyzna moralnie formuje się sam, ale kobieta wymaga nadzoru. Zdaniem mojego dziadka najlepiej, żeby żona nie miała więcej niż 16 lat, ponieważ w tym wieku przyszły mąż mógł jeszcze mieć wpływ na jej poglądy, zachowanie i przekonania i w razie potrzeby był w stanie w odpowiedni sposób nacisnąć i dostroić dziewczę do przekonań jej przyszłego życiowego towarzysza. Ponieważ jednak wybierano przyszłe żony pod kątem rodzin, z jakich pochodzą (nie koniecznie chodziło o sprawy majątkowe) to dostrojenie nie musiało być jakieś specjalnie radykalne, wystarczyło niewielkie naciski.

Głównym jądrem, wokół którego kształtowano osobowość młodej dziewczyny była zawsze religia. Ważne tu były zarazem zasady samej wiary, jak i przestrzeganie zwyczajów i reguł wyraz z poczuciem wagi jednych i drugich. Młoda małżonka miała obowiązek czuwać nad wychowaniem religijnym swoich dzieci, nie należało jednak do jej obowiązków pilnowanie religijności i męża. Jemu przysługiwały przywileje z racji starszeństwa i zakładanej wyższości intelektualnej. Jeszcze w mojej rodzinie, gdy byłam dzieckiem, mama nie ośmieliłaby się żądać od ojca czegoś więcej, niż przyniesienia choinki do domu w wigilię i obecności przy stole. Co robił w pozostałe dni świąt, było jego sprawą, nikt nie był władny zwrócenia uwagi ojcu na ten temat i wyrażenia jakichś oczekiwań. W Boże Narodzenie ojciec rodziny obowiązany był podzielić się opłatkiem, w Wielkanoc jajkiem i to wszystko. Inna rzecz, że mama nie była specjalnie religijna, ale wynikało to zapewne z tego, iż była wychowana w sierocińcu, prowadzonym przez zakonnice szarytki  (gdzie później pracowała jako wychowawczyni przedszkolna) i mimo, iż z niektórymi z nich przyjaźniła się do końca życia, generalnie unikała jakichkolwiek wzmianek na temat jej życia w klasztorze poza tym, że długiemu klęczeniu na zimnej posadzce zawdzięczała reumatyzm w kolanach, który spowodował niemożność chodzenia u schyłku życia. Stosowane przez zakonnice metody wychowawcze wobec dzieci mogę sobie doskonale wyobrazić wspominając swoje dziecinne lata i kary jakie otrzymywałam. Poniżej zdjęcie moje i siostry z zakonnicą — przyjaciółką naszej mamy, nazywaną „Ciocią Micią” – styczeń 1947 r.

Moje wychowanie religijne mama powierzyła w całości kościołowi, a więc lekcjom religii, jakie wówczas jeszcze odbywały się w szkole i niedzielnym mszom, na które chodziłyśmy same, gdy nieco podrosłyśmy. Ze swojej strony mama pilnowała jedynie abyśmy chodzimy do kościoła, sama jednak z nami chodziła rzadko, tłumacząc się brakiem odpowiedniego ubrania. Kiedy czasami zabierała nas na mszę, to nie do wówczas drewnianego kościółka na Bielanach, śmierdzącego impregnatem ze smoły, jakim pokrywano kolejowe podkłady, a do klasztoru w parku Bielańskim, który to kościół był dostojny i wyniosły i gdzie śpiewał chór męski, co powodowało że lubiłyśmy nam chodzić i słuchać pięknej muzyki i męskiego chóru, chociaż zimą było tam przeraźliwie zimno i nogi nam marzły. Wspomnienie tej muzyki powodowało, że trochę później, w szkole podstawowej, chodziłyśmy na koncerty muzyki poważnej do Filharmonii dla uczniów, chociaż tam brakowało nam atmosfery wzniosłości i dopiero znacznie później zrozumiałam, że dobór muzyki dla dzieci powodował celowe omijanie dzieł odznaczających się patosem. Nie po raz pierwszy dzieci traktuje się odmiennie od dorosłych mylnie sądząc, że do czegoś nie dojrzały.

Do naszego parafialnego drewnianego kościółka chodziłyśmy same, dopóki nie nauczyłyśmy się kłamać, że byłyśmy tam (a w istocie wagarowałyśmy). Najpierw przestałyśmy wchodzić do środka, pod pretekstem i z powodu tego, że śmierdziało tam okropnie,. Robiłyśmy mały tłumek wokół drzwi coraz bardziej oddalając się od nich. Później korzystałyśmy z tego, że nieopodal stały ławki wokół piaskownicy i tam przesiadywałyśmy. Głos księdza ciągle jeszcze było słychać, ale już zagłuszały go odgłosy audycji radiowych i muzyki z odbiorników wystawionych w otwartych w lecie oknach sąsiedniego budynku. Od tego już był krok do kłamstwa i spacerowania poza zasięgiem nudnych kazań księdza, chociaż raczej nie chodziło nam o treść, a o ton głosu księdza, nieznośnie zgrzytający przesadnym uniesieniem, uznawanym przez nas za nieszczery.

Dziś wydaje mi się zabawne. że za najważniejsze w czasie mszy uważałyśmy kazanie, a nie sam rytuał…

Miałam 14 lat, kiedy przestałam chodzić do kościoła  dla zasady. Stało się to z powodu drążenia w czasie spowiedzi moich przeżyć związanych z pierwszą miłością do rówieśnika z sąsiedniej klasy i kierowania tego wypytywania na tory seksualne, znacznie powyżej mojej wiedzy w tym temacie i kiełkującego przekonania, że przypisuje mi on „brudne” myśli. Potem przyszła napaść na mnie i próba gwałtu oraz ocena tego wydarzenia podczas spowiedzi, jako istnienie na mojej osobie skazy, która przyciąga niegodne zachowanie i zalecenie pracy nad sobą, aby więcej takich zboczeńców nie kusić. Ksiądz dołączył do tego niewyobrażalną wręcz dla mnie pokutę, ciężką i fizycznie dla mnie niemożliwą do wykonania z powodu omdleń (klęczenie podczas całej mszy przez miesiąc). Pogniewałam się wtedy na religię i już do pełnoletności udawałam przed mamą że jestem wierząca. Sama określałam się jako wierząca, ale niepraktykująca, ale w istocie sprawy religii przestały mnie w ogóle obchodzić. Może jednak było to zepchnięcie dramatu wiary/niewiary w nieświadomość — nie wiem.

Z mojej obserwacji wynika, że młode pokolenie, właściwie pokolenia, podobnie zaczynają w szkole chodzić na religię, gdy pilnują tego rodzice, potem jednak odpuszczają, gdy dzieci stają się bardziej asertywne. A że współczesny człowiek w ogóle jest o niebo całe bardziej asertywny, niż moje pokolenie, to skutkiem tego jest kurczenie się liczby chodzących do kościoła co niedzielę. Pogrzeby i śluby owszem, czasem z rodziną w święta i na tym koniec.

Dodam tylko, że biorąc uwagę udział w nabożeństwach właśnie przy okazji pogrzebów i mszy za dusze zmarłych krewnych i przyjaciół, gdzieś tak jeszcze 10 lat wstecz odkryłam, jak bardzo różnią się kazania współczesnych księży od tych z mojej młodości. Tam wszystko kręciło się wokół powinności, zwłaszcza kobiet i dzieci, trenowania przysłowiowego nadstawiania na cios drugiego policzka, uległości, obowiązków, moralności i wykazywania, co jest grzechem powszechnym, a co śmiertelnym. Do dziś pamiętam jakim straszakiem była tzw. nowoczesna dziewczyna, której przypisywano same złe cechy. Dziś właściwie wszystko kręci się wokół polityki i spraw materialnych i tutaj kierowane jest żądło ataków. W ustach niektórych kaznodziei najważniejsze jest uznawanie hierarchii Kościoła.

Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych na pogrzebie mojej mamy ksiądz kazał modlić się nie za nią, ale za osoby zupełnie mi obce, od papieża i biskupów poczynając, na politykach kończąc, a właściwie kończąc na mojej mamie ostatniej w kolejce tych, których dusze należało modlitwami wzmocnić.

Co do kazań: z kazania na pogrzebie mojego męża niewiele pamiętam, bowiem miałam problem z klęczeniem i wstawaniem z kolan, ponieważ postawiono dla nas, rodziny, po środku przejścia krzesła, a nie klęczniki (te w pierwszych rzędach były zapewne dla kogoś innego przeznaczone), a ja już wówczas ważyłam dość dużo i za każdym razem zamiast móc oprzeć się o ławkę, musiałam być unoszona w górę przez moich synów. Rodzina  nie obeznana z takim problemem podnosiła mnie szarpiąc za ramiona,. nie pomyślałam też o włożeniu poduszki do torebki i łzy leciały mi jak groch, bardziej z powodu bólu kolan niż cierpienia duszy.

 Z innych rzeczy zabawnych, to opis mojej ostatniej książki „Wysiedlone dusze” w goglach. Znalazłam go między różnymi rodzajami modlitw, jak modlitwy za dusze w czyśćcu, modlitwy za dusze zmarłych do Matki Boskiej, modlitwy za dusze w czyśćcu cierpiące, modlitwa za dusze w czyśćcu zapomniane, książę anielski Lechitiel, intencje mszalne: „Boży wojownik z Pietrelciny traktował modlitwę jako potężny oręż w walce o dusze. … wraz z całym klasztorem zostały. Wysiedlone „rewizjonistki”. To miał …”  pod hasłem/tagiem — Wszystko o Kościele Katolickim

Odpuszczając żarty: podobno badania naukowe dowodzą. że wiara w Boga jest. Zapisana w DNA. ludzkości i pojedynczego człowieka. Zakładając to —. jest także zapisana w moim DNA. Nie powinnam się dziwić, temat często wraca w prasie i mediach wbrew moim chęciom i zainteresowaniom. Dlatego też zdecydowałam się. napisać ten odcinek podsumowujący moją wiedzę o. roli religii w mojej rodzinie. I na tym zakończyć.

Wszystko, co mogłabym poddać jeszcze jakieś dodatkowej. refleksji: Wydarzyło się, co wydarzyło. A ja nie wiem, ile jeszcze mam czasu przed sobą. Nie wiem, może nawrócę się na łożu śmierci. A może nie zdążę się nawrócić? Na dziś jednak — plącze się we mnie i obija o ściany różnych przekonań zupełnie nie chciana myśl, iż zasługi człowieka nie zależą od tego, w co wierzy, w co nie wierzy, a od czegoś zupełnie innego. Mianowicie od jego drogi życiowej i tego co usiłuje zrobić. Surowca otrzymanego z góry. Bez swojej. wiedzy i możliwości korekty. Przypadek lub Bóg lub coś innego myślącego albo bezmyślnego dał ci takie życie, jakie dał I ty sama musisz zrobić z niego, co uważasz za stosowne, bez wiedzy ani wskazówek każdej z nich bowiem możesz przypisać fałsz. Nie masz więc przed kim/czym się wykręcać, że miałaś dobre zamiary, że chciałaś, a nie wyszło, że nikt cię nie pouczył o konsekwencjach.

Ktoś/Coś tam wielkim młotkiem. rąbnął o stół. i wymagania dla ciebie zostały przed twoim poczęciem zatwierdzone. Co cię czeka po tym, gdy już nie będziesz?

Zostaje podobno jeszcze jedno — Sąd Ostateczny — o uwspółcześnionej nazwie: Komisja Śledcza Dla Dusz. Taki jest tytuł mojego ostatniego opowiadania, napisanego dla. Antologii SF „Sacrum/profanum”. Wydawnictwa OdesFa. Mam nadzieję, że nie jest to prawda. I że przywołana Komisja będzie dla mnie bardziej łaskawa, niż te prawdziwe, na których podejściu do badania powierzonych im spraw się wzorowałam.

Do strony głównej