Kochankowie, dawno już nie żyjący. Myślałam o nich, moich dawno zmarłych krewnych. Ona, S. blisko dwukrotnie starsza od niego, skończyła studia humanistyczne we Lwowie uzyskując tytuł magistra w czerwcu 1939 r., co przerwało świetnie zapowiadającą się karierę naukową i unicestwiło już do połowy napisaną pracę doktorską, zmuszając do wyjazdu do rodziców do Warszawy, gdzie w piwnicy bloku na Pradze szczury zżarły jej maszynopis ze szczętem , podczas gdy ona, skierowana po wojnie do pracy w jakiejś dziurze w Małopolsce, zmagała się z kierownictwem wiejskiej szkółki, przedstawiając zaświadczenie o moralności wyproszone od obcego proboszcza mimo stanu wolnego, wieku lekko ponad zwykły wiek wstępowania kobiet w związki tudzież braku znajomych i bliskich w okolicy i kupując od jakiegoś urzędu stolik nocny za 200 zł jako wyposażenie przydzielonej jej kwatery nauczycielskiej, a opłacając tę transakcję znaczkiem skarbowym wartości 50 zł. Inne władze żądały częstego wypełniania licznych ankiet mających udowodnić polityczną prawomyślność i brak niestosownych znajomości czy pokrewieństw za granicą. Jedną z takich ankiet zamieściłam w odcinku „Babci Ezoterycznej” z cyklu „Z szuflad starego biurka”.
7 lutego 1948 r. „Wydział Administracyjny Zarządu Miejskiego, referat polityczny w miasteczku X stwierdził na podstawie przeprowadzonych dochodzeń że. S. ur. 26.05.1910 w …. zamieszkała w X w czasie pobytu na tut. terenie od roku 1945 pod względem moralnym zachowaniem swoim nie dała powodu do ujemnych spostrzeżeń” dając prawo do złożenia egzaminu z zakresu wiadomości objętych obowiązkiem samokształcenia ideologicznego, już w Warszawie.”
S. Utrzymywała długoletnią znajomość listowną (z rzadkimi spotkaniami osobistymi) z pewnym nauczycielem ( blog „Babcia ezoteryczna – z szuflad starego biurka” odcinek “Listy nauczyciela z czasów okupacji” – https://www.taraka.pl/listy_nauczyciela_z_czasow
Wróciła do Warszawy, gdy już udało się jej załatwić przeniesienie i po wojnie rozpoczęła pracę w warszawskim liceum, gdzie pracowała do śmierci. Pracy doktorskiej nigdy nie skończyła.
Korespondencyjny, narzekający narzeczony gdzieś przepadł, a możliwe, że został odtrącony. Z dzisiejszego, mojego, punktu widzenia i tak za późno. Wszak lepiej mieć na głowie starzejących się rodziców i ukochanego niż wiecznie niezadowolonego męża. Może to zresztą nie on był narzeczonym, który według innych opowieści zginął w Powstaniu?
Późna miłość w ramach intrygi, którą obmyśliła z rodzicami i ukochanym związała ich silniej niż wszelkie urzędowe więzy, więzami obowiązku, rezygnacji, powinności i ukrywania prawdy. A jednak czuli się wolni. Na zdjęciach szczęśliwi i swobodni na tle natury.
On, L., ( rocznik 1934, jego matka to rocznik S), odesłany z domu jako szesnastoletni młodzieniec do seminarium duchownego w innym mieście, bowiem zdaniem ojca zbyt był zżyty z własną matką, po roku jednak, gdy seminarium duchowne zmieniono w zwykłą szkołę, początkowo mieszkał razem z moimi rodzicami, potem przeniósł się do jej rodziców. Jej i jego ojciec byli braćmi, a on zaczął chorować na serce, czym uzasadniano, że po ukończeniu (?) szkoły pracował tylko okresowo i dorywczo i wymagał opieki bliskich, o co było trudno w mojej rodzinie z dwojgiem małych dzieci. W wieku 25 lat przeżył pierwszy zawał i zawsze już uważał na serce.
Nie wiadomo kiedy zaczęli ze sobą żyć i co sądzili o tym ich rodzice. Wiadomo było o pewnym konflikcie w związku z tym, że jej ojciec nie zawsze był w porządku wobec matki, ale szczegółów nikt z nas nie znał poza tym, że ona broniła matki i wspierała ją wobec apodyktycznego ojca. Tak czy inaczej, rodzice pogodzili się ze stanem faktycznym i nie stali tej parze na przeszkodzie. Kiedy zmarł ojciec, opieka nad matką spadła na tę parę, I tak jakoś z biegiem czasu wszyscy znajomi przywykli traktować ich jako małżeństwo, zwłaszcza że nosili to samo nazwisko. Mieszkanie było kwaterunkowe i dalej tam mieszkał jako wdowiec. Dopiero po jego śmierci wyszło na jaw, że nigdy nie pracował, nie miał żadnej emerytury ani innego źródła utrzymania. Opiekował się różnymi chorymi osobami i z tego żył. Na dobrą sprawę nie miał też prawa do mieszkania.
Chociaż jednak…
Para była bardzo silnie ze sobą związana, a po jej śmierci znalazłam pewien dziwny dokument. Własnoręcznie pewna osoba opisywała wydarzenia, których podobno była świadkiem. Podobno pewien zakonnik udzielił im ślubu warunkowego „in articulo mortis” ( jako zbyt bliska rodzina nie mogli wziąć ślubu bez specjalnej dyspensy) i tę dyspensę otrzymano w obliczu zagrożenia życia.
Bardzo romantycznie to brzmiało, jeśli nie wiedziało się o tym, że w czasie wojny był on zaledwie dzieckiem (urodź. 1932 r.). Może zresztą chodziło o chorobę L.?
Zostało po nich mnóstwo zdjęć z wędrówek po górach, z namiotem, w różnych uroczych miejscach, zdjęć na których nie widać w ogóle w ogóle ich różnicy wieku. Często ubierali się nawet tak samo, jak na powyższym zdjęciu.
Jeździli na motorze, potem samochodem Mikrus, który był był poprzednikiem ich następnej Syreny, zbierali w lesie grzyby, jagody i inne owoce, robili nalewki na ziołach i kwiatach różnych roślin. Ostatnio otrzymałam zdjęcie od kogoś, kto przechowuje jeszcze butlę wina otrzymanego od nich w prezencie hurtem, razem ze zdjęciami grobów. Niestety, nie zostali pochowani razem, jak sobie życzyli. Ale to już historia współczesności, gdzie decyzje podejmuje się w oparciu o kalkulacje finansowe, a nie życzenia zmarłych.
Dla mnie byli zawsze przykładem, jak w niesprzyjającej sytuacji można ułożyć sobie względnie szczęśliwe życie, choć okupione wieloma wyrzeczeniami. Że wyrzeczenia te ponosiła głównie ona, to już inna sprawa – kobiety zawsze miały gorzej.
Za jej sprawą przyśnił mi się kiedyś dziwny sen. Skarżyła mi się w nim, że on już przestał ją kochać, bowiem zwrócił swoją uwagę na inną kobietę, taką – jak ją nazwała – stokrotką czy margarytką, nie pamiętam nazwy kwiatka. Jakiś czas potem, zaproszona do niego na imieniny ze zdziwieniem zobaczyłam sąsiadkę z wyższego piętra, ubraną w sukienkę z wzorem drobnych kwiatków o białych płatkach i żółtym środku. Wiedziałam już, o co jej chodziło w tym śnie – choć to rzecz dziwaczna bardzo – odgadywać myśli osób nieżyjących.
Mam nadzieję, że tam, gdzie są teraz oboje, pogodzili się i są razem, (choć nie leżą w jednym grobie), bo sąsiadka już wcześniej wypadła z gry. On zmarł lata po niej, ale w dzień jej imienin. Jak również mam nadzieję, że swoją szczęśliwą przystań znajdą tam i inne pary, nawet te, którym nie dane było spełnić się w miłości, ale ich wiara w pośmiertne spotkanie zostanie nagrodzona.
Ta nadzieja jednak nie dotyczy mnie, ponieważ ja kilkakrotnie zakochiwałam się bez wzajemności, a przecież nie jest możliwe, żeby tam, w tym szczęśliwszym świecie, żyć w takich pokręconych związkach wieloosobowych – co to, to nie! W każdym razie nie jednocześnie. Nie podejrzewam, żeby to dawało komukolwiek jakąś szczęśliwość, musi więc tam być trochę podobnie jak u nas – choć może trochę inaczej, szczęśliwiej i mądrzej, ale trudno w to uwierzyć. Łatwiej już w to, że tam jest nicość. Tak czy inaczej to sprawa Erosa i Tantosa równocześnie, prpblem tylko w tym, czy walczą ze sobą, czy współpracują..