Rozmawiam z młodym człowiekiem o przebudowie pewnej strony internetowej. Występował tam taki dział: dzieci i wnuki. W dziale tym nie znalazł się żaden wpis od 10 lat, co wskazywałoby na to, że tworzący stronę nie uważali za konieczne zamieszczanie aktualnych informacji, bądź przewidywali, że owe dzieci i wnuki bohatera zechcą coś od siebie dodać do tematów, które wypełniały stronę.
Zauważyłam, że w tamtych czasach, sprzed 10 lat, ludzie nie obawiali się tak bardzo naruszenia swojej prywatności, jak obecnie; to naruszenie jest o wiele ważniejsze współcześnie, mimo że nad tym staramy się czuwać, coraz bardziej ta prywatność jest naruszona bez żadnego związku z naszymi działaniami. Jako przykład podałam np. fakt, że w windzie naszego bloku fotografowany jest każdy jadący i jego wizerunek widnieje przez jakiś czas w materiałach dostępnych pewnemu gronu ludzi. Nie ma żadnej gwarancji, że w gronie tym nie znajdzie się ktoś, kto wizerunek ten wykorzysta dla swoich własnych celów. Nie ulega wątpliwości także, że nikt nie pytał nas o zgodę na nagrywanie nas.
Młody człowiek stwierdził, że nie jest to ważne, ponieważ dla osób uczciwych nic niedobrego z tego nie wyniknie, więc nie muszą się tym przejmować.
Odpowiedziałam na to, że jak zawsze i wszędzie mogą występować pomyłki. Gdy np. w naszym bloku ktoś kogoś zamordował lub okradł, możliwym jest, że wizerunek osoby w windzie zostałby wykorzystany jako osoby podejrzanej, jeśli akurat był w zbliżonym czasie w tym miejscu. Tymczasem prawdziwy sprawca mógł do windy w ogóle nie wchodzić; przemieszczać się np. klatką schodową. Pasażer windy może mieć różnego rodzaju obawy lub nawet kłopoty i już samo podejrzenie na nim ciążące nie jest obojętne.
Młody człowiek odpowiedział na to, że mamy odpowiednie władze od tego, żeby znalazły prawdziwego sprawcę i nie zawracały głowy osobom postronnym.
Nic nie może w dzisiejszych czasach obyć się bez polityki, dlatego też po przyjęciu ustawy „Lex Tusk” z rozpędu odpowiedziałam, że po tym zamachu stanu, jakim była ta ustawa, nie możemy mieć już cienia zaufania do władzy.
Młody człowiek odpowiedział repliką na to, że nie był to żaden zamach stanu, bowiem nikt nikogo nie zamordował dla władzy i nikogo nie obalono. Dalej spór potoczył się o definicję zamachu stanu przy czym, jak się domyślacie, młody człowiek ściśle trzymał się definicji, jakiej nauczono go w szkole; a jak wiadomo, definicja ta nie jest stworzona przez grono w pełni obiektywne i raczej zawęża problem, niż go nadmiernie rozszerza.
Na szybko poszukałam w internecie najczęstszych definicji i znalazłam ich 3, w tym jedną Wikipedii, a jedną ze słownika PWN. Wszystkie 3 mówią o zmianie władzy przy użyciu siły, a nie o jej przedłużeniu przy użyciu siły; nie mówią nic o oszukańczym trybie takiej zmiany lub przedłużenia, poza tym wymieniają najczęstsze okoliczności towarzyszące zamachom stanu, za wzór biorąc przewroty w krajach Ameryki Łacińskiej.
Definicje te zamieszczam na końcu tekstu. Istotne jest to, że coś, co jest modelem jakiegoś procesu, może zawierać różnice w szczegółach, bynajmniej nie zaprzeczające prawidłowości modelu.
Nie będę już dalej relacjonowała naszego sporu, ponieważ prowadził on donikąd i jedynym wnioskiem, jaki mogłam z mojego rozmówcy wyciągnąć był, ten, że młody człowiek zupełnie nie miał pojęcia, i wręcz nie chciał rozdrabniać spraw związanych z aktualną polityką. Mimo że jest ponadprzeciętnie inteligentny, sprawy polityczne najwygodniej dla niego było ograniczać do wyniesionych ze szkoły sloganów, skoro wolał ściśle definiować towarzyszące zamachom stanu okoliczności. Nikogo nie zabili, ani nikogo nie zrzucili z urzędu – nie ma mowy więc zamachu stanu.
Jaka z tego wynika konkluzja? To, czego uczymy dzieci w szkole po kilku latach nauki i po wejściu w dorosłość pozostaje w umyśle byłych uczniów jako niewzruszony pewnik, nad którym nie warto się zastanawiać. Kierowanie się w życiu takimi pewnikami jest bardzo wygodne i pozwala uniknąć nadmiernych dywagacji nad sprawą postępowania rządzących, ustroju państwa i znaczenia tych spraw dla przeciętnego człowieka. Dopóki tej młodej osoby nie dotknie osobiście „Lex Tusk”, dopóty ta ustawa i w ogóle znaczenie ustaw dla życia ludzi będzie mu zupełnie obojętne. Wszak tylko jakiś Tusk może odnieść z jej powodu dolegliwości, podobnie jak pasażer windy wsiadający do niej w niewłaściwym czasie, ale on nie jest ani Tuskiem ani tym pasażerem, bo póki co, w bloku nie było żadnego morderstwa, a więc tymi wszystkimi sprawami nie musi się przejmować.
Muszę się jednak uderzyć we własne piersi – sama taka byłam w młodości. Inaczej to jednak sobie tłumaczyłam: politykę uważałam za nudziarstwo. Wszystko było przewidywalne: godzinne przemówienia, odznaczanie „Klapa-rąsia-kwiaty-klapa…”itp. Nikt by mnie wówczas nie przekonał, że za tym nudnym przedstawieniem kryje się jakiś sens, którym warto się zainteresować. Miałam wiele ważniejszych spraw w sercu i na głowie.
Dziś nie widzę żadnego sposobu aktywizowania młodych ludzi do wyborów, jeśli wcześniej rodzina lub otoczenie ich nie aktywizowały. Sama szkoła pozostawiła w nich garść definicji, podobnie jak kanon wzorów matematycznych, jako zespół wiedzy nikomu do niczego nieprzydatnej. Działanie ministra Czarnka rozciągnąć się może na wiele lat naprzód, do czasów w których nikt już o nim nie będzie pamiętał i pozostawić w umysłach uczniów czasem do końca życia, jeśli będą mieli je względnie spokojne i szczęśliwe; nie zmienią oni przekonania, że sprawami takimi jak prywatność i polityka, nie mają po co się przejmować.
Interesuje mnie jednak, czy i jak mogłabym bez zniecierpliwienia dalej pociągnąć dyskusję, żeby zmienić poglądy owego młodego człowieka na zamach stanu i w ogóle na sprawę znaczenia znajomości procesów w polityce. Nie widzę takiej możliwości i nie za bardzo mi się chce poświęcać więcej czasu i wysiłku, niż jestem w stanie, z uwagi na mój wiek i ogólną niechęć do wpływania na ludzi w celu zmiany ich podejścia do świata.
Zawsze powtarzam sobie, że moje pokolenie 80-latków zrobiło już swoje i zrobiło to źle, skoro nasi synowie i córki kształtują w swoich dzieciach obraz PRL w barwach sentymentalnych i przyjaznych, choć lekko zabawnych i trącących myszką, jak marnie pokolorowane monidło.
I za mało wiemy, z czym zetkną się w życiu dzisiejsi dwudziestolatkowie i ich dzieci, a nasze prawnuki, żeby cokolwiek im doradzać czy perswadować. Zachęcamy ich do uczenia się i samodzielnego myślenia, a oni zadowalają się pokarmem przeżutym przez poprzednie pokolenia, pochwałą bezmyślności, tymczasem może okazać się, że aby przeżyć, będą musieli rozwijać mięśnie i nauczyć się rąbać drewno, ze starych szmat w ramach recyklingu sporządzać owijacze do stóp, czy wreszcie nauczyć się chodzić boso. Czasem dla niepoznaki wciskamy im kit o niebezpieczeństwach sztucznej inteligencji nie wiedząc, czy zdoła ona osiągnąć swoją rozwiniętą i pełną formę.
Wikipedia
Zamach stanu, także: przewrót, pucz (niem. Putsch, hiszp. golpe de estado, fr. coup d’État) – niezgodne z porządkiem konstytucyjnym, często z użyciem siły (zbrojny zamach stanu), przejęcie władzy politycznej w państwie przez jednostkę lub grupę osób[1]. Jest pogwałceniem normalnego toku życia politycznego i porządku instytucjonalnego.
Uczestnicy zamachu stanu zmierzają przede wszystkim do opanowania środków łączności, radia, telewizji, węzłów komunikacyjnych oraz siedzib organów władzy. Szybkość działania i zaskoczenie w wielu przypadkach decydują o powodzeniu zamachu stanu.
Zamachowi stanu mogą towarzyszyć wystąpienia społeczne.
słownik PWN
zamach stanu «próba przejęcia władzy w państwie siłą»
trzecie źródło (jest ich kilka)
Zamach stanu jest jedną z trzech, obok wyborów i dziedziczenia, metodą osiągania władzy w państwie. Metoda ta jest kwintesencją uzurpatorstwa politycznego, …