czyli duchowość na uwięzi oraz dlaczego starzy i młodzi inaczej widzą świat
Sobota 9,28 rano. Wstałam parę minut po 5-ej. Zaliczyłam łazienkę, zrobiłam kawę, ściągnęłam gazetę w internetowej prenumeracie, sprawdziłam pocztę, odpaliłem telewizor, żeby przeczytać wiadomości na pasku (Nocne wybuchy w Odessie, Pentagon ogłosił nowy pakiet pomocy, siły rosyjskie zaatakowały nad ranem w mieście…, Rosja straciła już 35 850 żołnierzy, straż pożarna: blisko 3700 interwencji, pociąg towarowy uderzył w auto, inflacja w czerwcu 15,6 proc,, poszukiwania ciała dziecka w jeziorze zawieszono, utonęło od początku roku ileś tam…,)
Ja już wykąpana, pościel zmieniona, kwiatki podlane, pani Natalia, jak co sobota krząta się w kuchni, zostało jej tylko rozwieszenie prania; poranne czynności codzienne wykonane. Wczoraj przewróciła się w tramwaju, gdy nagle zahamował, ale przyszła, choć powtarzam jej, zresztą w trosce o własne zdrowie w epoce koronawirusa, że gdy źle się czuje, a nie przyjdzie, to i tak jej zapłacę. Jednak pani Natalia jest wyjątkowo obowiązkową osobą i nie wyobraża sobie, że mogłaby wziąć pieniądze za nic. Stęka i jęczy, ale robi; ledwo dała się nakłonić, żeby odpuściła sobie pucowanie luster.
„Pomyśl o tym jak podejdziesz do dzisiejszego dnia” – tak wibruje mój zegarek, czyli inaczej Apple watch – “aktywność” odpalone. Idiotyzm. “Wskazówki w ciągu dnia” – “powiadomienia pozwalające ci osiągać cele aktywności”. Kto ma na to czas? Nawet jeśli nie jest leżącym na stałe, jak ja, czy sześćdziesięcioletnia pani Natalia, która ciężko pracuje, żeby pomóc córkom z ich maleńkimi dziećmi, niemądrym jest deliberować nad czymś, co niekoniecznie się wydarzy. Zresztą poranek z jego licznymi wyzwaniami nie jest najlepszą porą na snucie rozważań z wyżyn duchowości. Na nie mogą pozwolić sobie jedynie nasze kanapowe wnuki, zaczynające dzień od uświadomienia sobie, że powinni coś ze sobą zrobić, chociaż im się nie chce. Ale oni akurat mają w nosie, co im podpowiada sztuczna patointeligencja.
Zegarek ten to ostatnia inwestycja mojej rodziny, spowodowana tym, że przydarza mi się zawrót głowy, który w przyspieszonym tempie rzuca mnie na ziemię wywołując czasem obrażenia. Zegarek ten ma opcję przeciwwstrząsową, w razie czego powiadamiając rodzinę o wypadku, a ta odpowiednie służby ratunkowe. Jako wyrób drogi i ekskluzywny ma mnóstwo możliwości, które dopiero rozpoznaję. Ale wracam do wytyczania sobie dziennych celów.
Takie zalecenia służą wmawianiu ludziom, zwłaszcza naszym wnukom, że wszystkie możliwości decyzji i późniejszej reakcji są dostępne, co oczywiście nie jest prawdą. A przecież poranki dla każdego są nieprzewidywalne, chociaż nie o wszystkim przeczytamy na pasku telewizora. Wiele nieprzewidywalnych wydarzeń jest drobnymi odpryskami życia, choć ich skutki bywają dalekosiężne, np pęknięcie jakiejś niewielkiej rury czy złączki… Trzeba wezwać hydraulika, a czasem najpierw go znaleźć, odwołać to i tamto i tak dalej. Można narazić się w pracy, co skutkuje brakiem awansu itp.
Tutaj stosowna anegdota. W czasie gdy moje dzieci miały kilka miesięcy i w związku z tym co i rusz wydarzały się różne klęski czy awarie, często swoje trzy grosze wtrącały jeszcze urzędasy z PRL. Pewnego razu w czasie porannego karmienia zwymiotował najpierw jeden, po nim za chwilę drugi, bo jak to bliźniaki, wszystko robili razem, jak jeden to i drugi. Dzieci trzeba było wykąpać, przebrać, zmienić im pościel, bo spały w jednym łóżku, co zajęło ponad godzinę, do czego dołożyły się jeszcze nie pasujące godziny kursujących autobusów. Spóźniłam się więc do pracy ponad dwie godziny.
Biurokracja zakładu pracy w razie spóźnień niezależnie od tego, czy wynosiły kilka minut czy godzin wymagała złożenia obszernych wyjaśnień, w przeciwnym razie groziło potrącenie ¼ dziennego zarobku, podobnie jak i wówczas, gdy uznano je za niewystarczające. Oświadczenie to oczywiście złożyłam, chociaż jego napisanie i dyskusja nad treścią w gronie koleżeńskim zajęła znacznie więcej, niż jedną czwartą mojego czasu pracy, a gdy doliczyć czas dyskutujących koleżanek, to o wiele więcej niż sprawa tego była warta. Żeby było śmieszniej, kadrowa uznała moje oświadczenie za kpiny z wymagań zakładu pracy, więc dała mi do wyboru napisanie innego oświadczenia lub potrącenie części dniówki (Należy wziąć tu pod uwagę także czas pracy księgowej, wyliczającej odpowiednią część miesięcznych zarobków). Ze wstydem muszę dodać, że nie chciało mi się już uprawiać twórczości na potrzeby zakładu pracy i łaskawie zezwoliłam na potrącenie z poborów odpowiedniej kwoty (co prawda było to w czasie galopującej inflacji, ale przed podwyżkami).
Do sugestii mojego zegarka niespodziewanie dołączyła się telewizja. Włączając telewizor natrafiłam od razu na reklamy, a wśród nich na stanowcze filozoficzne stwierdzenie, podobnie tak głupie, jak wszystkie sentencje wypisywane przez ludzi na Facebooku, z przekonaniem że odkrywają prawdy wieczyste i dotyczące wszystkich. Tym razem usłyszałam więc, że „Pragnienie to dążenie do celu”, co sugerował producent butelkowanej wody z dodatkami. Może była to po prostu propaganda skierowana do pokolenia moich wnuków, tych którzy leżą na kanapie i nie chce się im nic robić, choć marzą o dużej kasie i własnym mieszkaniu, zanim pójdą do pracy i wezmą kredyty, które przyjdzie im spłacać przez blisko połowę reszty życia. Dzięki temu mają wyrzuty sumienia, że choć powinni zrobić coś ze swoim życiem, to nie wiedzą co, w związku z czym aby je ujarzmić (to sumienie lub wewnętrzny głos) najlepiej kupić ową reklamowaną wodę z dodatkami. Ja, jako pokolenie PRL-u jestem uodporniona na wszelkie sugestie, wręcz przeciwnie; wzbudzają one mój opór, dlatego na pewno tej wody nie kupię.Potrafię i bez niej rozcieńczać głos mojego sumienia. Poza tym wiem, że pragnienie nie zawsze powinno iść z dążeniem do jego spełnienia z rozmaitych powodów: można komuś wyrządzić krzywdę, można sobie wyrządzić krzywdę, można po prostu wziąć na siebie zbyt wiele zobowiązań i jeszcze tuzin innych. I można wiedzieć, że jego zaspokojenie jest nieosiągalne.
Jak wiele starszych osób, muszę czasem wstać w nocy i udać się do łazienki. Przesiadam się więc na fotel inwalidzki, jadę tam, ale wracając , chwilę zatrzymuję się przy łóżku. Dawno już pozycja leżąca przestała być dla mnie kuszącą opcją, popadam więc czasem w bezmyślne zamyślenie, zanim z powrotem się położę. Wówczas zegarek, który mam na ręku lekkim kopnięciem sygnalizuje mi chęć nawiązania kontaktu i przekazania mi wiadomości. Czasami wiadomość ta dopada mnie kiedy leżę już w łóżku i zaczynam zasypiać, wówczas skutecznie mnie wybudza. Co takiego ważnego chce mi przekazać ten zegarek w środku nocy?
Na wyświetlaczu pojawia się tekst zatytułowany „uważność”: „Jeśli odpoczywasz wykorzystaj ten czas na refleksję”. Owszem, chyba odpoczywałam… Wydawać by się mogło, że porady w sprawie mojej duchowości powinien przekazywać mędrzec, wypełniający pustkę po Bogu, świętym Mikołaju i tym, że ponoć świat zmierza ku lepszemu. Niestety poradę tę wygłasza patointeligencja, bardzo głupawa z natury, przede wszystkim dlatego, że nie umie dopasować tekstu do kontekstu i chyba nigdy tego nie będzie umiała.
Wprawdzie sponsorzy stwierdzili, że zegarek wie, iż jestem osobą starszą (coś mu tam zapodali na starcie oprócz alarmów) i dostosowuje się do mojego wieku, a także kondycji, jednak nie wierzę w to. Z pozycji leżącej dosyć kłopotliwe jest dla mnie przewrócenie się z jednego boku na drugi. W tym celu mocuję się z uchwytem na ścianie I dwoma sznurami alpinistycznymi służącymi do podciągania się. Kiedy już uporam się ze zmianą położenia, i chwilę odpoczywam, a mój puls (rejestrowany skrzętnie co jakiś czas) przyspiesza i zwalnia, a oddech się wyrównuje, zegarek znowu wyraża chęć komunikacji ze mną i podpowiedzenia mi jak upierdliwa ciotka z kanapy, co mam robić. Informuje mnie mianowicie, że skoro skończyłam trening, to powinnam teraz trochę pobiegać. Najczęściej o tej porze nocy ze zrozumieniem przyjmuję jego głupotę rezygnując z dyskusji. Ale za którymś n-tym razem jestem nieco zła i zaczynam się zastanawiać dlaczego nie uwzględniono mojego prawa do repliki lub zaleceń. Wszak roboty powinny się słuchać człowieka. Te rozważania już zupełnie wytrącają mnie ze snu, jako że starsi ludzie rzekomo tyle go nie potrzebują, co chcą.
Poszukuję więc informacji w podręczniku użytkownika. Czytam tam stylistycznie zbliżony do reklam następujący tekst: “Bezcenne chwile uważności. Nowa funkcja Refleksja w aplikacji Uważność pomaga nabrać nawyku medytowania przez skupienie się na krótkich (nie napisali czego), prowokujących do przemyśleń i wskazówkach”.
Tym samym praktyka medytowania została zaliczona do czynności pożądanych na tyle, że należy o nich przypominać, a nawet wręcz się o nią dopominać, nie zważając na godziny. Mój stosunek do medytacji można określić jednym wyrazem: zależy. Zależy kiedy, zależy dla kogo i zależy po co. Żadnego z tych postulatów nie przestrzega mój zegarek zawracając mi głowę nawet wówczas, gdy przebudziłam się w środku nocy i próbuję zasnąć. Rozmyślania, które nachodzą mnie przy tej okazji pojawiają się spontanicznie; taki komunikat zaburza je, przeszkadza też ponownie zasnąć. Nawet gdybym chciała, nie umiałabym w tych warunkach medytować.
Mój zegarek ma jeszcze inną, ciekawą opcję. Sprawdza, czy w czasie każdej godziny nie przechodziłam z pozycji siedzącej lub leżącej do chodzenia co 50 minut. Jeśli nie, uruchamia alarm. To na szczęście następuje rzadko, bo sama staram się wstawać co najmniej co ½ godziny. I na szczęście nie dotyczy to nocy.
Unifikacja – to zmora naszej współczesności. Jest nas tak dużo, że ujednolicenie ludzkiego stada przekłada się na poważne oszczędności i zyski, dlatego też jest uprawiana powszechnie i brutalnie, dotyczy zaś chyba wszystkich dziedzin życia osobistego, np. prostowania i wybielania zębów wg jednego wzoru (za mojej młodości kolorystykę dobierał protetyk i starannie modelował delikatne odstępstwa od wzorowej równości, bacząc aby zęby nie wyglądały jak „nagrobki na cmentarzu”), także medytacja, bieganie na bieżni w kącie zamiast na świeżym powietrzu itp. Wiadomo oczywiście, że ruch jest potrzebny każdemu człowiekowi dla dobrego zdrowia i samopoczucia, jednak dlaczego musi się to odbywać w sposób jednolity dla całego społeczeństwa? Oczywiście powody są jasne, ale nie dla każdego. Zarobić można jedynie wówczas, kiedy skłoni się znaczną grupę ludzi do zachowań standardowych, a wówczas potrzebuje on sprzętów i gadżetów, jednakowych dla wszystkich, produkowanych seryjnie. Medytacja potrzebuje także gadżetów I gestów sformalizowanych, chociaż prawdziwa, spontaniczna bez tych rzeczy się obywa i oczywiście nie daje nikomu na tym zarobić. Dzisiaj niektórym może się wydawać, że zegarek jaki posiadam, do medytacji jest niezbędny, ponieważ przypomina nam, żebyśmy do niej zasiedli o odpowiedniej godzinie, a nie wówczas, kiedy tego potrzebujemy. Równe zęby to możliwość zarobku na aparatach prostujących, ale jako produkt uboczny tworzy standardowy uśmiech wszystkich młodych osób, a jeśli dodatku dziewczyny są blondynkami farbowanymi czy naturalnymi, bardzo trudno odróżnić jedną od drugiej. Medytacja o czasie przyzwyczaja do ścisłego zagospodarowania dnia, umożliwiając sterowanie czasem wolnym każdego człowieka, którym z innym przypadku poza pracą nie można byłoby dysponować. Wydaje mi się jednak, że takie podejmowane pod presją zegarka działania są mniej ważkie, jakościowo gorsze, a kto wie, czy w ogóle jednostce potrzebne. Wszelkie indywidualności są niepotrzebne kupcom sprzedającym wymyślone przez siebie produkty, jednak psują wartość nawet sensownych działań podejmowanych pod ich presją.
Zunifikowany, ujednolicony osobnik uważa, że to nie do pomyślenia, że sąsiedzi odpoczywają na plaży w Turcji, a on ma wakacje w ogródku z powodu inflacji i zaciągniętego kredytu. Tak brzmi tytuł pewnego sobotniego artykułu. Już z niego wynika, że plaża w Turcji jest standardem, który należy się każdemu, zaś wakacje w ogródku czymś okropnym, nie do zniesienia. Mogłoby się wydawać, że tej rodziny już nic gorszego nie jest w stanie spotkać. Ale przecież może. Mogą trafić do szpitala, ich stan zdrowia może nie pozwalać na wyjazd całej rodziny, mogą nie mieć urlopu w tym czasie lub koniecznie zaopiekować się kimś innym. Są to chyba gorsze perspektywy, niż wakacje w ogródku.