Ostatnio w komentarzu pod moim tekstem ktoś zadał pytanie: dlaczego babcia i dlaczego ezoteryczna? Postanowiłam więc odpowiedzieć nieco obszerniej, jako że krąg moich czytelników sprzed kilkunastu lat, wiedzących od czego się zaczęło, uzupełniony został nowymi i młodszymi, którzy nie znają historii mojego bloga.
Zaczęło się to wszystko w 2002 lub 2003 roku. Przeglądając książki z biblioteki mojego zmarłego teścia, znalazłam wśród nich podręcznik interpretacji i arkusz z talią kart tarota Jana Suligi, do wycięcia. Odkrycie to było dość dziwne, ponieważ mój teść, wojskowy z zawodu, nigdy nie interesował się takimi nieprzyziemnymi sprawami. W ostatnich latach swojego życia cierpiał jednak na demencję; gromadził mnóstwo niepotrzebnych mu rzeczy i możliwe, że pod jej wpływem kupił książkę, nie zdając sobie sprawy z tego, co ona zawiera.
Tak się złożyło, że nieco wcześniej przyśniła mi się moja zmarła mama, w dwukolorowej, niebiesko fioletowej sukni, z dwoma dzbanami w ręku. Kojarzyłam to wówczas z ulubionym powiedzeniem mojej mamy: przelewać z pustego w próżne. We wspomnianej talii kart, dołączonej do podręcznika, moją uwagę zwróciła karta nazwana Umiarkowanie, która wyglądała bardzo podobnie do mojej mamy ze snu, z powodu koloru sukienki i wspomnianych dzbanków.
Przypomniało mi się też, że gdzieś wyczytałam, iż w tarocie wróżebnym ważne jest, w jakim momencie naszego życia pojawiła się pierwsza talia kart. Im bardziej niespodziewanie to nastąpiło, im dziwaczniejsze okoliczności temu pojawieniu się towarzyszyły – tym większe prawdopodobieństwo, że karty uosabiają wieczność dobijającą się do kontaktu z tobą i tym trafniejsze odpowiedzi od niej otrzymasz na zadawane pytania, a nawet wówczas, gdy żadnych pytań nie chciałaś zadawać.
Sytuacja, w jakiej wtedy się znajdowałam, wymagała ode mnie namysłu i odczytałam ten sen i tę kartę jako wezwanie do nie kierowania się emocjami, a postąpienie z dużym namysłem i odpowiedzialnością nawet w kwestiach prawnych, które mogą temu problemowi towarzyszyć.
Byłam już na emeryturze I interesowałam się wieloma różnymi sprawami, na które nigdy wcześniej nie miałam czasu lub po prostu nie przystawały do mojej pozycji życiowej i wymaganym cechom charakteru. Pomyślałam sobie: dlaczego nie tarot? Postanowiłam zapisać się na kurs tarota i trafiłam na internetowe kursy Wojciecha Jóźwiaka, właśnie w tym czasie organizowane. Miały być dwa: kurs tarota i kurs astrologii, jednak kurs tarota nie odbył się, a ja mogłam skorzystać z tego drugiego. Zrobiłam to zwłaszcza, że astrologia wydawała mi się wówczas bardziej rozsądna, choć trudniejsza do opanowania, niż tarot, więc byłam usatysfakcjonowana.
Ćwicząc astrologię na sobie (kurs nazywał się Astrologia samopoznania), przekonałam się, że dziedzina ta stanowi doskonały sposób porządkowania wiedzy o świecie, równie dobry, a może nawet lepszy niż metody zapamiętywania poprzez zwiedzanie ogrodów, czy pałaców z wieloma komnatami pamięci. Astrologia miała jeszcze tę wyższość, nad naukami o częściowej sprawdzalności stawianych tez, jak psychologia i ekonomia, że pozwala na dywagacje związane z mitologiami i kulturowymi symbolami, jako źródłami doświadczeń pokoleń (mimo że niezbyt skodyfikowanymi), a więc na rozszerzenie zakresu inspiracji do dociekań.
Wkrótce zaczęłam pisać felietony dla “Taraki”, witryny prowadzonej przez Wojciecha Jóźwiaka. Wtedy wymyśliłam sobie nick babci ezoterycznej i kolejne jej odmiany: babcię mniej ezoteryczną, prababcię ezoteryczną, z kolejnymi ich sezonami, choć nie dotarłam do ostatniego wcielenia: prababci zupełnie nie ezoterycznej – zgodnie z kierunkiem i natężeniem moich zainteresowań.
Gdy przestałam pisać dla Taraki, która także w międzyczasie zmieniała profile zainteresowań i założyłam własny blog, nazwałam go “Babcia ezoteryczna”, podobnie jak wyglądał mój nick w „Tarace” i na Facebooku. I tak już zostało.
Z biegiem czasu moje zainteresowania ezoteryką stały się odleglejsze i nieuporządkowane. Odkryłam że im jestem starsza, tym mniej mnie interesuje przyszłość i tym łatwiej mogę wygenerować jej przewidywanie bez wsparcia tarota, astrologii, czy innych metod wróżebnych dywinacji. Kiedy masz blisko osiemdziesiątki, oczekiwana przyszłość może być tylko jedna, i jej warianty nie są specjalnie atrakcyjne. Właściwie chce się mieć spokój, brak dolegliwości i jak najmniej trudności w życiu codziennym. Dlatego też ostatnio moje felietony odbiegały bardzo od ezoteryki pojmowanej literalnie, choć zapewne w ich tle tli się przekonanie, że nie wszystko na świecie jest jasne, proste i wytłumaczalne, a urok życia czerpie pełnymi garściami z tej tajemniczości.
Ongiś, jako pisarka pożegnałam się sci-fi. Ezoteryka i symbolika były kolejnymi pożegnanymi sprawami. Mój świat skurczył się do mojego mieszkania, lektur i Informacji z zewnątrz, pozyskiwanych zawsze za czyimś pośrednictwem, prawie wcale nie bezpośrednio. Ma to oczywiście wpływ na tematykę moich tekstów, a także na krąg obecnych czytelników.
Idąc dalej w starczych podsumowaniach: jako osoba zajmująca się pisaniem, w pewnym sensie jestem rozdwojona. Jestem Babcią ezoteryczną, piszącą krótkie felietony i mającą nadzieję, że cykliczny kontakt z czytelnikiem jest tak ważny, bo odzew jest natychmiastowy, nie jak w książkach, gdzie cykl wydawniczy opóźnia go czasem o lata. Moje pierwsze wcielenie to była specjalistka od szkód transportowych, sporządzająca wiele instrukcji dotyczących transportu i zabezpieczeń przed kradzieżami i ubytkami, starająca się opracowania swoje tak pisać, aby nie wiały nudą i były łatwe w czytaniu, a co idzie za tym, chętnie przeglądane przez pracowników. Jako takie, zawierały anegdotyczne opisy wydarzeń rzeczywistych, mających uczulić czytelników na często występujące problemy. Echo tych instrukcji pobrzmiewa w niektórych moich opowiadaniach z cyklu “Wysiedlone dusze”, gdzie wiele z wydarzeń rzeczywistych, które obserwowałam znalazło swoje odbicie (np. „Nocne wahadło”).
Druga ja, to Katarzyna Anna Urbanowicz, pisarka w pogoni za dziełem swego życia, obracająca każde słowo w nieskończoność, obecnie uśpiona, jako że w moim wieku trudno zaczynać przedsięwzięcia obliczone na kilka lat. W dzieciństwie zawsze mi mówiono, że kto trzyma dwie sroki za ogon, niczego nie osiągnie. Prawdopodobnie jest to prawda, bowiem całe swoje życie trzymałam nawet więcej niż dwie sroki za ogon, interesowało mnie tak wiele rzeczy, że nigdy nie zdołałam zabrać się za każdą z nich na poważnie.
Na zakończenie dodam, że poszczególne sezony Babci (a także wspomniane opowiadania) są dostępne na mojej stronie autorskiej http://kasiaurbanowicz.pl w zakładce “Teksty”, podobnie jak informacje o wydanych pozycjach – powieściach i opowiadaniach w zbiorach.