W taki dzień jak ten nie chce się wstawać i patrzeć na świat. Wszystko wygląda jak festiwal bezsilności, każda ze stron, napędzana siłą prowadzącą niegdyś Edypa ku zatracie porusza się niczym marionetka na patyku, wykonując sobie przypisane przez kogoś ruchy.
Wiry w przestrzeni mnożą się, zagarniają coraz więcej miejsca i choć nie widać, co je napędza, czujemy przez skórę energię upartą, bezmyślną ale zdeterminowaną, jednakże cel jej działania jest nieznany.
W poprzednich odcinkach pisałam o rzeczach i sprawach, które nas zawłaszczyły, związały i od których nie możemy, na nawet nie próbujemy się wyzwolić. Dziś chcę oddać pod refleksję pogląd przeciwny – gdy wyzwolenie się nie jest dla człowieka korzystne. Oczywiście zazwyczaj nie zależy to od niego samego, a od czasu, w którym żyje, od tego jednego momentu, o którym nikt nie wie, że przesądza o wszystkim.
Swego czasu na potrzeby opowiadania “Oczy jak chabry” poświęconego pogromom Polaków na Ukrainie w czasie II wojny światowej (niestety, prawdę o tych wydarzeniach i w ogóle potrzebę mówienia i pamiętania o nich zawłaszczyła sobie jedna opcja polityczna), przeczytałam kilka tomów relacji bezpośrednich świadków wydarzeń. Wiele z nich zawierało sugestie odpowiedzi na nie zawsze zadane głośno pytania: dlaczego jedni ocaleli, a inni zginęli? Dlaczego ocalało wiele dzieci, gdy ginęły całe rodziny? Jak się stało, że niejednokrotnie mały człowiek wychodził cało z opresji, które silniejszym, bardziej doświadczonym i zdeterminowanym nie dały szans. Czy była to tylko sprawa przypadku, czy istniały w wydarzeniach prawidłowości, o których wówczas nikt nie wiedział?
Większość dyskutujących zgadzała się, że dzieci biedniejsze, z rodzin, o których mówimy dziś “dysfunkcyjne”, będąc odporniejszymi na przeszkody losu, tę miały przewagę na starcie, że do życiowych doświadczeń dołączały instynkt zwierzęcia i zwierzęcą determinację oraz swego rodzaju jednokierunkowość działań. W przeciwieństwie do rodziców, martwiących się jednocześnie o kilka spraw jak, dzieci, gospodarstwo, rodzina, przyszłość itp, dziecko martwiło się wyłącznie o siebie. Żyło wśród trudności i stresu dnia codziennego, przyzwyczajone niejako do walki o życie. Rzeczy ostateczne wyczuwało przez skórę, instynktem, nie rozumem. Ta wiedza jest coraz mniej powszechna, zwłaszcza, że świadków tamtych lat ubywa, a i tak od co najmniej kilkudziesięciu lat “historycy” wiedzą lepiej niż naoczni świadkowie. Kto tam słucha opowieści babci lub dziadka, którym opowiadali rodzice o sposobach przetrwania w zawierusze wojny, latach głodu i nędzy, opresji ze strony wszechwładzy? A jeśli wysłucha lub przeczyta relację przypadkiem jakiś psycholog, będzie twierdził, że tamte biedne dzieci opowieściami wzmacniały swoje JA.
Była jeszcze inna prawidłowość. Większe szanse miały dzieci nieposłuszne. Moim zdaniem ratowała je nieprzewidywalność, ale kto wie? Może szła ona w parze z wyczuciem chwili, swego rodzaju wrodzoną życiową wirtuozerią, może zaś istotnie chroniło je coś innego? Odmienność, konieczność odnajdywania się wśród obcych wyostrzała spostrzegawczość, pozwalała dostrzegać prawidłowości nowego trybu życia. Nie czerpiemy dziś wiedzy od uchodźców, udajemy, że byłaby ona jedynie źródłem stresu, a stres i psychiczny dyskomfort to najgorsze, co może nam się przydarzyć. Wyraźnie widać to po ciężkich przeżyciach rodzin skazanych na przebywanie ze sobą w dwutygodniowej kwarantannie, którą uważają za najgorsze, co mogłoby ich spotkać. Albo tego, że w szkole temperaturę dzieciom można mierzyć jedynie za zgodą rodziców, bowiem niektóre może to nadmiernie stresować. Ale odbiegłam od relacji o jednym z licznych przykładów.
Znamiennym przykładem jest historia pewnego nieposłusznego dziewięciolatka, który na samym początku pogromów, gdy jeszcze niewielu Polaków wiedziało o nich, huśtał się na furtce od ogródka – czego surowo zabraniali rodzice. Kiedy na ich podwórku pojawiła się grupka obcych osób, mówiących po ukraińsku i nakazujących rodzicom zawołanie wszystkich członków rodziny dla przekazania im ważnego oświadczenia, nie podszedł do rodziców, jak pozostałe dzieci, a schował się w krzakach porastających płot od zewnątrz gospodarstwa. Rodzinę z komplecie zastrzelono, prawdopodobnie chodziło o to, aby uchronić wyposażenie domu przed tryskającą krwią; ocalał tylko ów nieposłuszny chłopiec, a co więcej, udało mu się na własną rękę ukrywając się przezimować, a potem dostać się do stacji, z której odbywały się transporty do Polski i tam wyjechać.
Bardzo niekomfortowe jest myślenie o tym, że społeczeństwa napędzane są przez agresję, przez wczesne doznawanie jej w dzieciństwie i naukę na własnej skórze jak się przed nią bronić, a nie przez posłuszeństwo, ugodowość, współpracę, cierpliwe znoszenie opresji. Ta druga postawa wywołuje w agresorze przekonanie, że wszystko mu wolno, a więc zwiększa sumę cierpienia. Niebezpieczne z pozoru zachowania jak demonstrowanie w obliczu aroganckiej i agresywnej władzy, ponoszenie ofiar na ogół nie idą na marne. Jeśli obracają się przeciwko społeczeństwu na skraju wytrzymałości, to potem , gdy zdobytą władzę spokojnie już przejęli inni cwaniacy. Takie zrywy, jak na Białorusi mogą źle się skończyć ale paradoksalnie, niosą doświadczenia, które temu pokoleniu mogą się jeszcze przydać. Następne już zapewne zapomną.
Wyobraźnia, inteligencja i dobre wychowanie są przeszkodą dla tych, którzy skaczą na główkę do nierozpoznanego zbiornika, choć czasem im się udaje przeżyć. Zwłaszcza, gdy przeżycie to jest jedyną szansą…
Smutek bierze gdy patrzę na współczesne dorastające dzieciaki, które nie bardzo wiedzą czego chcą, i nudząc się przy swoich smartfonach kontestują rzeczywistość lub to, co za nią biorą, pogubione w świecie współczesności.One nie musiały jeszcze o nic walczyć i to może stanowić ich zgubę. We własnych oczach stanowią centrum otaczającego je świata, przyzwyczajone, że ścieli się on im do stóp, przeszkody własnej egzystencji widzą jedynie tam, gdzie im się wydaje, a nie tam, gdzie istnieją rzeczywiście, buntują się przeciw rzeczom nie dającym się uchwycić albo naprawić. Nawet wówczas, gdy angażują się w słusznej sprawie, ich zaangażowanie nie zabiera wiele czasu ani troski. Jakieś weekendowe zbieranie śmieci, klimatyczne strajki, najpiękniejsze przemówienia nie naprawią niczego. Nie czują, że wielkimi krokami zbliża się do nich zły wilk z otwartą paszczą, o czym nie mówiono w bajce, zapraszany przez niedocenianego pradziadka…