Trudno zostawić pewne sprawy bez komentarza. Tak jakoś się porobiło, że uznano powszechnie, iż koniecznie WE WSZYSTKIM musimy opowiedzieć się po jakiejś stronie. W dodatku nie stronie osób o politycznej mocy sprawczej, a raczej takich, które lubią głośno wypowiadać się na wiele tematów. Brak zaufania do jednej celebrytki (Martyny Wojciechowskiej, ale nie tej od NBP) pozbawił mnie części moich znajomych, zaś obrona innej, Magdaleny Ogórek drugiej części. Wiadomo powszechnie, że jeśli jesteś za całoscią, nie możesz być przeciw w szczegółach. Świat jest czarny albo biały. Ktoś jest be – wobec niego można wszystko, ktoś jest cacy – nie wolno palcem go tknąć. Tak już mamy i żadne wykształcenie nie uchroni nas przed uproszczeniami. Czy profesor czy sprzątaczka, gdy już do kogoś się dorwiemy, najchętniej byśmy go zlinczowali, a potem przekonywali, że sama tego chciała.
Wszak pani Ogórek miała, zdaniem niektórych, minę triumfującą, gdy ją opluwali. W samochodzie pstrykała fotki tym, którzy machali kartkami, wrzeszczeli i bili dłońmi w szyby. Nie robiła wrażenia przestraszonej, jak relacjuje pewna pani. Rok czy dwa wcześniej, w podobnych okolicznościach pewien polityk (jednak bardziej winny) podobno złosliwie się uśmiechał i robił głupie miny. Swego czasu ja też zapewne miałam głupią minę, gdy pokazywali mi kawałek sznura i drzewo, na którym zawisnę – za niewinność zresztą i z powodu omyłki, która zaszła w ciemności i pośpiechu, gdy otworzyłam niewłaściwą szafę. Grożący też mieli rację, przyznaną im przez historię, ale akurat w tej sprawie, nie. Słuszność sprawy bowiem nie rozgrzesza ze wszystkiego, co się w jej imię robi. Ciekawa jestem miny tej pani w analogicznej sytuacji. Widziałam, jak kiedyś przewrócono samochód z ludzką zawartoscią, w wybuchu pogardy, nawet nie dla ludzi w środku, a dla logo na drzwiach.
Gdzieś zatraciliśmy swoją moralność. Wobec jednych wolno, wobec innych nie. To przykre i bardzo smutne, kiedy za przemocą opowiadają się ci, którzy deklarują, że ich ona mierzi. Potem jak dzieci w piaskownicy, wrzeszczą, kto zaczął i jak dzieci są pewni, że to ten drugi, bo sprowokował.
Jeszcze smutniejsze jednak są uzasadnienie, które łykają ci ludzie albo ci, którzy je tworzą na użytek mniej bystrych.
Jako osoba pisząca postaram się zanalizować pewien tekst, a nie człowieka (jeśli ktoś jeszcze widzi jakąkolwiek różnicę w dzisiejszych czasach), bowiem wierzę w ludzką dobroć i że chwila zastanowienia mogłaby otrzeźwić zaczadziały umysł.
Pani Ewa Borguńska w publicznie udostępnionym na facebooku tekście „Wstydźcie się”
Opublikowany przez Ewa Borguńska Niedziela, 3 lutego 2019
tłumaczy najpierw z kim chce, a z kim nie chce mieć do czynienia. To początek, najważniejszy, tego wpisu. Lista tych, z którymi się nie zgadza, bowiem: „bo kilkanaście osób wykrzyczało” to i tamto. Oczywiście doskonale wie, że nie za to, że coś sobie pokrzyczeli, mają do nich pretensje politycy, dziennikarze i Rzecznik Praw Obywatelskich. Krzyki, choć niemiłe, nikomu nie zagrażają, Do pewnego momentu oczywiście. Jeżeli ktoś wrzeszczy, Ogórek, ogórek, kiełbasa i sznurek, „kłamczucha”, „sprzedałaś się”, „wstyd”, „hańba”, „zatrudnijcie dziennikarzy” itp. – wolno im. Choć to niemiłe, to w tym wypadku zasłużone i dopuszczalne. Problem w tym, co dzieje się dalej. A to już najwygodniej pominąć.
Pani EB odnosi się tych, co publikowali na ten temat. To nieuczciwe, może by najpierw dokończyła relację o tym, co naprawdę dalej się działo. Ale to znana taktyka. Gadaniem o przeciwnikach rozpraszamy uwagę czytelników, odwracamy ją od wydarzeń, na korzyść naszych dywagacji (bardziej lub mniej uzasadnionych) w myśl zasady: „Zanim wam opowiem, jak było, posłuchajcie mnie ludzie, co mam w tej sprawie do powiedzenia. A zacznę od wymieniania moich wrogów”. Jeżeli do tego doda się analizę zasięgu ogladalności zajmujących omawiane stanowisko, stworzymy wrażenie, że wypowiada się w sprawach najwyższej wagi, chociażby chodziło wyłącznie o odchody słonia. Słoń jest wielki, więc jego odchody są ważne. Można je zważyć, zmierzyć i tak dalej, tworząc pozór poważnych rozważań. Rozumiecie, nie oni grozili, tylko odpowiadali na grożby i wskutek tego grożono im, biednym niewiniątkom. Póki co, jeszcze ani słowa o tym, co naprawdę zaszło.
Potem pani EB opisuje jak kilkoro protestujących otrzymuje groźby, a kilkoro z nich nawiedzają w domach policjanci. Nadgorliwość władzy, zasługi protestujących. To już inna historia, możliwe, że druga strona nie ma racji. Ale ciągle nie wiemy, co zrobiła pierwsza!
Pani EB deklaruje, że zacznie od początku. I zaczyna od Remusa i Romulusa czyli jak prezesem telewizji został pan Kurski. Jak psuł telewizję. Jak dostał niesłusznie dotację (dla większego wrażenia wymienioną liczbowo i słownie). I nadal twierdzę, że z tego, że A jest prawdziwe, nie wynika, że prawdą jest B jako wymienione tylko w następnej kolejności. Z historii przejęcia mediów publicznych nie wynika, że protestujący przeciwko pani Ogórek używali dopuszczalnych form nacisku. Zarzucając komuś kłamstwa, manipulacje, półprawdy itp, wymieniając je z lubością, należy chyba pilnować także siebie, żeby podobnej manipulacji nie mozna było zarzucić. Ale my dalej nie dostajemy informacji co zaszło. Jakieś nieskładne gadki nadziewane gęsto pytaniami retorycznymi, wezwaniami i kazaniami i do końca wezwania aby wszyscy wstydzili się, a zwłaszcza ci, którzy myślą inaczej, nawet w szczegółach.
Powiem, co ja widziałam na filmikach. I pewnie widział każdy, kto chciał być obiektywny. Widziałam, że komuś zamkniętemu w samochodzie grożono. Było conajmniej kilkanaście osób na przeciw jednej kobiety. Nienajmądrzejszej, skoro wychodząc machała ręką tłumowi niesłusznie sądząc, że ją pozdrawia. Potem, gdy wsiadła do samochodu, zaczęło być groźnie. Nie mogła odjechać nie rozjeżdżając coraz bardziej nakręcającego się, podnieconego tłumku. I właśnie to zachowanie ludzi uważam za naganne. Nie całą tę zamydlającą wydarzenia opowieść pani EB, która w wielu wątkach jest prawdziwa, ale fakt, że prawdziwą narracją przykrywa niewygodną część prawdy.
To, co napiszę nie jest miłe. Niestety, jak ludzie w tłumie zachowujemy się nieobliczalnie. Jednak gdzieś, podświadomie, wybieramy swoje ofiary. Nie tych, za którymi stoi system i którzy go aktywnie tworzą podejmując decyzje, a celebrytki, które na nic nie mają wpływu ani żadnej władzy, nie dysponują profesjonalną ochroną, za to lubią promować siebie. Jest to wada niewątpliwie, ale czy zasługuje na coś, co łatwo może przerodzić się w lincz? Inną sprawą, której chwilowo nie chcę komentować, jest wybór ofiar naszego gniewu – równie nieracjonalny jak bywają jego uzasadnienia.
I do pani EB: Czy to nie komuniści rozpowszechniali hasło „kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam”? Czy z nich mamy brać przykład?