Zmagania przedwyborcze przyzwyczaiły nas już do tego, że przeciwnicy obrzucają się wyzwiskami, kłamliwie obwieszczają przywary innych polityków, że w powietrzu latają różne zdradzieckie mordy, insekty, szczury i inne obelgi, których nie powtórzę z obawy o swoją wygodną egzystencję. Wszystko to spowszedniało już na tyle, że nawet niektóre sądy oddalają protesty przedwyborcze tłumacząc je prawem do oceny przeciwnika. Chyba że ktoś jest kobietą nie zajmującą się polityką, a na przykład obrończynią zwierząt. O, wtedy przestaje być wesoło. Sąd potrafi pokazać takiej pani, co może grozić za nazwanie kogoś „oszustką”. Wiadomo, w Polsce cykliści, wegetarianie, obrońcy drzew i zwierząt mają przechlapane.
Ludowe poczucie sprawiedliwości wymaga, żeby zarzucając komuś oszustwo, udowodnić prawdziwość takiego twierdzenia, ale nie dotyczy to naszego wymiaru sprawiedliwości. Użył brzydkiego wyrazu, więc jest winny. Należy go ukarać i to surowo.
Czytam więc na stronie pewnej kobiety:
W dniu 24.08.2018 r. Agnieszka Lechowicz (prezes Stowarzyszenia Obrona Zwierząt z Jędrzejowa, pomysłodawczyni i…
Opublikowany przez Free Agnieszka Lechowicz Sobota, 25 sierpnia 2018
„W dniu 24.08.2018 r. Agnieszka Lechowicz (prezes Stowarzyszenia Obrona Zwierząt z Jędrzejowa, pomysłodawczyni i koordynator projektu „Nadjeżdża sterylkobus – mobilna sterylizacja psów i kotów https://www.obrona-zwierzat.pl/…/1639-projekt-nadjezdza-ste…) stawiła się w Areszcie Śledczym w Kielcach, celem odbycia kary pozbawienia wolności, orzeczonej przez Sąd Rejonowy w Gdyni (SSR Krzysztof Więckowski, sprawa sygn. akt II K 939/15, art. 212 k.k.) za to, że w styczniu 2015 r., w mailu zatytułowanym „Uwaga na oszusta”, skierowanym do licznych osób, pomówiła Katarzynę Śliwę-Łobacz stwierdzeniem że ta jest oszustem. Razem z Agnieszką Lechowicz skazano za to samo także Jolantę Racką i Tadeusza Wypycha. Apelacje oskarżonych nie zostały uwzględnione przez Sąd Okręgowy w Gdańsku.”
Moja zdroworozsądkowa wyobraźnia podpowiada mi, że gdyby nawet okazało się iż kobieta owa winna jest nieuzasadnionego szkalowania innej kobiety, wyrok powinien opiewać na jakąś grzywnę, odszkodowanie dla niesłusznie pomówionej, bądź prace społeczne (które może nawet dla obwinionej nie byłyby karą, a powołaniem). Nie mówiąc już o tym, że powinno się zbadać prawdziwość jej twierdzeń. Może więc Wysoki Sąd nakazać jej grabić trawniki, kopać rowy lub zakładać pieluchy umierającym w hospicjum – co pozwoli zrozumieć, jak miałkim jest opinia o człowieku i jak bardzo się należy nad nią zastanowić, zanim się wypowie słowo (chociażby druga strona kłamała na potęgę).
Ja już tak mam, że gdy coś wydaje mi się nieusprawiedliwionym niczym okrucieństwem, stawiam się w położeniu tej osoby, to znaczy widzę siebie ukaraną za to, że nazwałam na przykład jakiegoś premiera kłamcą (lub delikatniej kłamczuszkiem) a jakiegoś prezesa oszustem (oszusteczkiem). Skądinąd wiem, że w jakimś areszcie siedzi pani w moim wieku (76 lat) więc łatwo wyobrazić sobie, jak bym ja się czuła i co by mnie przeraziło.
Czytam więc na stronie pani Agnieszki Lechowicz jej opowieść w kilku częściach o warunkach odbywania kary więzienia i cierpnie mi skóra. Ostatnie doniesienia są dramatyczne.
„Kilka dni temu zdarzyła się katastrofa. Od jakiegoś czasu jest źle, ale okazuje się, że zawsze może być jeszcze gorzej… Oddział XIII (żeński zamek jest przepełniony). W związku z tym, kilka tygodni temu na równoległym oddziale męskim jedną z cel przeznaczono dla kobiet i przeniesiono tam 2, dosyć kłopotliwe więźniarki. Otóż nikt nie chce z nimi mieszkać w jednej celi, a ponieważ przebywają w kryminale już po kilka lat, więc wszystkie pozostałe kobiety zdążyły zgłosić z nimi tzw. „konflikt”. Jest to instytucja więziennego prawa obyczajowego nigdzie nieskodyfikowana. Osoby „skonfliktowane” nie mogą być nigdy więcej umieszczone w jednej celi, niemniej zgłoszenie „konfliktu” musi być dobrze umotywowane. Najczęściej jest to kradzież pod celą, długotrwałe świrowanie (częste u więźniów na detoksie), albo sprawy światopoglądowe (chodzi głównie o tzw. „oślizgłe”, czyli dzieciobójczynie, z którymi raczej mało kto chce dzielić celę). No i trzeba ze sobą trochę pomieszkać (przynajmniej kilka tygodni), aby „konflikt” był potraktowany poważnie. Zresztą wychowawcy rękami i nogami bronią się przed przyjmowaniem „konfliktów”, gdyż dobrze wiedzą, jak to im utrudnia pracę. W każdym razie ja z obiema paniami jeszcze nie miałam przyjemności mieszkać, a więc i możliwości zgłoszenia „konfliktu”. Jak łatwo się domyślić byłam więc najoczywistszą, bo jedyną kandydatką do dokwaterowania. Dlatego kiedy kilka dni temu kazano mi pakować mandżur, a potem skierowano na oddział męski, to nogi się pode mną ugięły. Od razu przypomniałam sobie wszystkie dotychczas zasłyszane historie, o tym jak to jedna z nich (narkomanka na detoksie) lubi udawać omdlenia albo pić płyn do mycia naczyń, z kolei druga od 5 lat chodzi w tych samych, niepranych ciuchach. W to ostatnie akurat uwierzyłam natychmiast, gdy tylko smród powalił mnie już na progu celi, zaraz po otwarciu klapy.”
Wspomniałam wcześniej, że koresponduję z inną osobą, osadzoną w areszcie śledczym, mężczyzną. Pisze on:
„Pojawiła się nowa metoda na puszczanie śmierdzących bąków. Zgodnie z nowo przyjętym obyczajem wystarczy powiedzieć słowo „butla” aby usankcjonować tę wstydliwą czynność i pozbawić ją jednocześnie przykrych efektów zapachowych. Jakież to tanie i praktyczne! Już teraz na celi leci „butla” za „butlą”, a nam pachnie tylko fijołkami. Lub kapustą, jeśli jest środa”
W obu przypadkach aresztów są problemy z wietrzeniem cel.
Nie zależy mi na przytaczaniu opowieści o realiach osób uwięzionych w Polsce, choć czytającemu czasem chce się śmiać i płakać jednocześnie, tak bardzo wszelkie standardy uwięzienia sięgają dalej niż międzywojnie, może nawet do XVI wieku i lochów pod wieżą z wiązką śmierdzącej słomy na klepisku.
Wiem doskonale, jak bardzo zapachy potrafią namącić w umyśle człowieka. Są bowiem takie rejony mózgu, które przywołują wspomnienia sprzężone z woniami, nadają im sens i wydźwięk, sprawiają, że wspomnienia bywają jednoznaczne. Potrafią one wracać w najmniej oczekiwanej chwili, na granicy snu, w razie wahnięcia ciśnienia lub pobudzenia synaps.
Młoda kobieta, której nie pozwolono zabrać do celi dezodorantu czy perfum, może śmieszyć. Może śmieszyć fakt, że przyzwyczajona do codziennej zmiany majtek, czuje się źle, kiedy śpi na zasikanym i zakrwawionym materacu, przechowującym DNA kilkunastu wcześniejszych użytkowniczek, a jej własne DNA gromadzi się przez kilka dni, skoro nie dysponuje środkami do prania, a przede wszystkim skutecznym mydłem. Wzdycha wówczas do tary, na której ja jeszcze prałam dziecinne pieluchy w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku i leczyłam tygodniami obłażące ze skóry palce.
Wracam do własnych wspomnień ze szpitala kardiologicznego z lat osiemdziesiątych (zarządzanego przez zakonnice). Na balkonach wysmradzały się stale materace po zmarłych nieszczęśnikach, a nikt nawet nie mył łóżek pokrytych śluzem i płynami ustrojowymi umierających. Między zdjęciem z łóżka trupa a położeniem na nim nowego przybysza mijało czasem 15-20 minut. Łóżko było jeszcze ciepłe od ciała umierającego, chyba że wyciekło z niego zbyt wiele płynów przy umieraniu, wówczas materac wędrował na balkon, a na łóżko kładziono ten ze zbioru „wysmradzających się”. Cóż zresztą mówić więcej, skoro w listopadzie ubiegłego roku w warszawskim renomowanym szpitalu leżałam 3 tygodnie w zakrwawionej pościeli, bowiem pękła mi żyłka, do której się niewprawnie wkłuto, obserwując jak z biegiem dni krwista plama zmienia kolor i zapach. Ale to była moja krew, akurat.
Nie sądziłam, że te standardy higieniczne dotrwają do XXI wieku. Wszak astrologia nie czyni różnicy między zamknięciem w szpitalu czy w więzieniu, ale wiadomo, że to ostanie nie dysponuje balkonami do wysmradzania materacy. Agnieszka pisze na ten tema po przeniesieniu jej do innej celi:
” Od razu przypomniałam sobie wszystkie dotychczas zasłyszane historie, o tym jak to jedna z nich (narkomanka na detoksie) lubi udawać omdlenia albo pić płyn do mycia naczyń, z kolei druga od 5 lat chodzi w tych samych, niepranych ciuchach. W to ostatnie akurat uwierzyłam natychmiast, gdy tylko smród powalił mnie już na progu celi, zaraz po otwarciu klapy. Od razu poczułam, że jestem w wiezieniu do kwadratu. Dotychczas przebywałam w smutnych, szarych celach, ale jednak na żeńskich więc względnie czystych, względnie zadbanych, noszących rozpaczliwe ślady ich ozdobienia, ocieplenia. Tutaj nagie, brudne ściany, wszystkie sprzęty zniszczone, popękane, drzwi kącika zdemolowane – wszędzie dowody na działalność testosteronu. Oprócz tego brud niespotykany nawet na przejściówce… Do wieczora udało mi się doszorować kuwetę i moje półeczki oraz kawałek stołu (aby nie brzydzić się postawić tam talerzy). Pościelenie łózka okazało się prawdziwą traumą – podobno mojej poprzedniczce zdarzało się robić pod siebie, czego dowodne ślady zostawiła na materacach. Jak już opisywałam wymiana tego asortymentu w magazynie nie wchodzi w grę.”
Mój korespondent pisał mi o wypadku, gdy do aresztu trafił człowiek, jakiś urzędnik liczący ponad 2 m wzrostu, a materac i łóżko liczą sobie 180 cm długości Podpuszczony przez kogoś, kto nie lubi „białych kołnierzyków” wystąpił z prośbą o wymianę na dostosowane do jego wzrostu, na co w odpowiedzi przenieśli go do celi wspólnej z sadystycznym mordercą. Pokazuje to tendencje obecne w całym życiu publicznym Polski: Jak komuś można dokuczyć, to należy to zrobić.
Mam więc taki apel do wszystkich miłośników zwierząt (i nie tylko). Może trochę więcej uwagi trzeba by poświęcić ludziom: chorym, zamkniętym w aresztach i więzieniach, szpitalach i domach opieki. Tam też standardy sięgają nieraz dwóch wieków wstecz…
I na koniec dobra wiadomość: sprawa pani Agnieszki Lechowicz znalazła uznanie Trybunału Europejskiego, który zaproponował stronie polskiej ugodę. Cóż… To wszystko trwa i trwa…