Dziwnymi drogami chodzą różne związki między ludźmi. Sprzątająca u mnie pani z Ukrainy napotkała w domu innej pani, u której też sprząta, moją książkę. Pani ta opowiedziała jej, że bardzo się spłakała przy lekturze, a kiedy dowiedziała się, że Ukrainka mnie zna i czytała moją książkę, była bardzo zdziwiona. Przy okazji ja dowiedziałam się, że egzemplarz pani sprzątającej jest już na Ukrainie i służy grupce młodych ludzi do nauki języka polskiego. Nie mogę wyjść z podziwu, że przy tak małym nakładzie i braku reklamy książka dotarła już do następujących krajów: Niemcy, Holandia, Szwecja, Szwajcaria, Ukraina i że ktoś się uczy z niej języka.
Nasze życie zdominowanie jest przez związki. Im jesteś starsza, tym bardziej inni zaprzeczają twoim wspomnieniom, bowiem aktualność widzi zdarzenia całkiem inaczej; wszystkie związki, jakie miałaś kiedyś z kimś, z czasem tracą swój sens i znaczenie, a dla innych nigdy go nie miały.
Czytałam kiedyś pamiętniki człowieka, który dzielił się ze mną swoimi wspomnieniami w nadziei, że zrozumiem te aspekty, które chciał udostępnić otoczeniu, a których ono nie doceniało. Miał on niesłychany dar zapamiętywania i zapisywania szczegółów. Potrafił opisać dokładnie ustawienie mebli w mieszkaniu jego rodziców ok 1900 r. Opisywał Bródno w Międzywojniu i pewną kobietę, pokutującą za nieznany nikomu grzech w taki sposób, że chodziła do kościoła boso po śniegu, a w powrotnej drodze jej ślady były już krwawe. Opisywał rytuały związane z kiszeniem kapusty na zimę, w tym „okrzykiwanie beczki”, celem wypędzenia z niej demonów zepsucia i zgnilizny, wigilijne spożywanie głowy karpia i omawianie każdej najdrobniejszej ości, jako mającej związek z kaźnią Chrystusa, co oczywiście dawało świętom Bożego Narodzenia zupełnie inną perspektywę niż obecnie przyjmowana. Omawiając Ukrzyżowanie przy obchodzch Narodzenia, dawało się świadectwo kolistości biegu rzeczy. Pamiętniki te nie miały wielkiej wartości literackiej, choć były napisane poprawnią polszczyzną, ale niesłychaną wartość jako świadectwo czasów, które minęły. O wielu szczegółach, w nich zawartych nigdy wcześniej nie wiedziałam.
Pan Karol w swoich pamiętnikach opisywał wiele spostrzeżeń poczynionych w swoim długim życiu i pożyczył mi do przeczytania ich 3 tomy. Kończyły się one wraz z wybuchem Powstania Warszawskiego. Początkowo pisał na maszynie, potem (jak zapamiętałam) dostał w prezencie od któregoś z wnuków laptop i przystąpił do pisania na nim. Miał mi udostępnić na płycie teksty, kiedy skończy. Po jakimś czasie zadzwonił do mnie z pytaniem: kim jestem i skąd się znamy? Wyjaśnił, że sprawdzał telefony w swoim aparacie, że miał zapisane tylko moje imię i że zapomniał kim jestem. Wytłumaczyłam mu skąd się znamy i jakie były nasze wcześniejsze kontakty, obiecał zapisać sobie, żeby na drugi raz nie zapomnieć.
Okazało się, że gdy niedługo zmarł, nie znając nikogo z rodziny, nie miałam nadziei dostępu do reszty pamiętników. Tak upłynęło kilka lat, aż natrafiłam na FB na stronę osoby, która moim zdaniem była spokrewniona z panem Karolem, choć nie wiedziałam w jaki sposób. W najlepszej wierze wystąpiłam o zaliczenie do grona znajomych opisując naszą znajomość, ale po krótkiej korespondencji odmówiono mi jej, a tym samym dostępu do informacji o budowie pewnego mostu.
Zaczęły pracować mrówki przesypujące piasek, bowiem czując się wyrzuconą poza zasięg osób uprawnionych do informacji, ale znając innych, wiedzących dużo o tej budowie, odkryłam, że powodem tego odrzucenia jest najprawdopodobniej naciąganie rzeczywistości, jak przykrótkiej kołdry. Zapytuję siebie czy mam prawo myśleć o rzeczywistości jak myślię, czy jestem powołana, aby wracać pamięcią do człowieka, z którym łączyła mnie kiedyś chęć zrozumienia czasów, które minęły. Może ta jego rodzina jest upoważniona bardziej do strzeżenia jego pamięci i modyfikowania jej według własnego uznania? Takiej polityki historycznej uprawianej na małą skalę? Muszę upewnić się, że pan Karol naprawdę istniał i znajduję nasze fotografie z maja 2007 roku. Oddycham z ulgą, nie wymyśliłam go sobie. Nie jest tak, że jak pan Karol, nie pamietam przeszłości lub pamiętam ją mgliście, ale jestem wobec niej nastawiona bardzo rygorystycznie, zakładam, że inni mogą pamiętać ją lepiej, więc upewniam się i sprawdzam.
Jednocześnie w jakimś odległym mieście, w jakimś zapomnianym areszcie, nieznany mi człowiek, czytający moje teksty, które trafiły do niego przypadkiem, wzdycha: tak było i dobrze że ktoś o tym napisał, a ja się dziwię, że choć nie jest dziewczyną i pochodzi z innych stron kraju, to trafiają do niego moje słowa, które nie zawsze trafiają do bliskich. Czy jego obchodzi to, co jest prawdą, czy tylko śledzi moje emocje? Czy trafiłam swoim słowem w jakieś jego realia i czy to moja zasługa, czy obciążenie? Grzech pamięci jego czy mój? Czy między nami powstał jakiś związek i dla kogo z nas jest ważniejszy? Książka trafiła do więziennej biblioteki, a mnie szkoda, że nigdy nie poznam żadnego z jej czytelników.
Moi bliscy źle znoszą chwilę mojego odprężenia, czasem wydaje się, że moim powołaniem jest wieczna walka o prawo do własnego widzenia świata i równouprawnionego traktowania MOJEGO spojrzenia. A ja chciałabym już odpocząć… Nie chcę niczego udowadniać. Chciałabym odpocząć od udowadniania, argumentowania, przekonywania. Są nudne i jałowe. Potrzebuję odrobiny zaufania. Niech mi zawierzą ci, od których tego oczekuję. Niech nie udowadniają mi, jaka jestem naiwna, niech nie próbują otworzyć moich zlepionych porannym snem powiek. Niech dadzą mi moment wytchnienia od ICH świata.
Były czasy, kiedy pragnąłam miłości, były i minęły. Mijają czasy kiedy potrzebowałam zaufania. Ostatnie, co się ostało, to potrzeba złudzeń. Nie chcę, żeby ktoś mnie wytrącał z moich ułud, z moich snów. Komu to zaszkodzi, jeśli znajdę odrobinę pocieszenia we własnym wewnętrznym świecie własnych złudzeń. Dlaczego uważają, że muszę być trzeźwa do swoich dni ostatnich? Dlaczego chcą mnie przerobić na własną modłę, skoro świat przez nich stworzony nie okazał się wiele lepszy niż mój? Dlaczego moje poszukiwania wydają się im niegodne mojej osoby, moje myśli i moje fascynacje uważają za zbędne w nowoczesnym świecie? Nawet jeśli nie płynę z ławicą.
Wszak to dobrze jest poszukiwać, a każde poszukiwania muszą wiązać się z klęskami i blędnymi ścieżkami. Niektóre z nich z czasem okażą się wcale nie błędne… Tego nie wiesz, ale nie chcesz zamykania ścieżek.
Pisze do mnie przed chwilą moja wieloletnia przyjaciółka, pisarka, Mirka Sędzikowska:
„…bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie ukraińska historia Sierotki. Dobra książka przebija się w najdziwniejszych miejscach. Czy przypuszczałaś kiedyś, że młodzi Ukraińcy będą wzruszali się, czytając Sierotkę i uczyli się z niej języka polskiego? Może też, decydując się na imigracje zarobkową, poczuli się, jakby już kogoś w pewnym sensie znali w nieprzewidywalnej dla imigrantów, Polsce. Miałaś okazje pomóc nieznanym ludziom, a to także dar. Twoja gwiazda, świeci, Kasiu kochana. Wyobrażasz sobie tych młodych ludzi, przekazujących sobie książkę ze słowami zachęty i entuzjazmu? Kiedy ja to sobie wyobrażam, czuje ciarki, biegnące po plecach. To też znak od losu: pisz!”
Jeśli istnieje Kronika Akaszy, nic nie idzie na marne, Moje związki z nieznanymi ludźmi są o wiele bardziej owocne niż z bliskimi. Czemu tak?