Pewien młody człowiek, otwierający przede mną drzwi do korytarza, gdy wręczyłam mu pęk kluczy i powiedziałam, że drzwi otwiera klucz ciemno zielony, rozpoczął serię komentarzy, że w pęku nie ma jasno zielonego, ani w ogóle zielonego w innym odcieniu, w związku z tym, nie jestem wystarczająco precyzyjna. Widocznie nikt go nie poinformował, że komentowanie każdego cudzego słowa nie jest potrzebne, a czasem wręcz niegrzeczne. Dziś myśli się o prawach komentującego, a nie komentowanego – szala przechyliła się na drugą stronę wolności.
To także w kontekście niepełnosprawności, którą zazwyczaj utożsamia się z niepełnosprawnością intelektualną. Jeśli proponuje się młodemu człowiekowi, żeby zabrał na spacer starą kobietę na wózku inwalidzkim, sądzi on, iż za taką babcię należy też myśleć i decydować. A skoro ma decydować, to czyż nie prostsze jest pójście do Biedronki i przyniesienie zakupów, niż wożenie tam ciężkiego ładunku? Ja zaś pytam siebie: czy to wyłącznie na starych kobietach spoczywa obowiązek wyjaśniania młodym świata?
Oczywiście mogłam odpowiedzieć mu szczerze i uczciwie, że w tym pęku miałam klucz w jasno zielonej oprawce, ale mylił mi się w ciemności korytarza z jasno niebieskim, od dolnego zamka drzwi. Właśnie poprzedniego dnia wymieniłam oprawkę, którą ktoś mi przy okazji kupił w punkcie dorabiania kluczy, z czego bardzo się cieszyłam, bowiem z kluczami męczyłam się już jakiś czas. I że w ogóle Sherlock Holmes nie miał racji, kiedy w jakimś opowiadaniu, po śladach zadrapania wokół dziurki od klucza wydedukował, iż właściciel mieszkania jest alkoholikiem.
W ten sposób, tłumacząc się, włączyłabym się w banalnie głupią dyskusję, jakich wiele na FB – pozornych dyskusji zamulających mózgi i zwiększających chaos informacyjny. I dałabym znak, że nie rozróżniając barw w półcieniu, nie w pełni kontroluję rzeczywistość – a więc muszę poddać się cudzej kurateli. Dałabym też pretekst do dalszego nieżyczliwego komentowania mojej opowieści, jaką by nie była. Wszak kiedy napisałam w poprzednim odcinku, że interakcja z bliskimi bywa trudna (podając przykłady), odpowiedziano mi, że ćwiczenie jest receptą na owe trudności. Biję się w piersi! Chociaż tak zazwyczaj jest, że to JA mam być wyrozumiała i życzliwa, a nie ten DRUGI, bowiem on nie interesuje się naukami psychologów. Ja mam przewidywać skutki, a nie inni uczestnicy kontaktu.
Za mojej młodości mawiano o takich jak ja: kaleki – zaliczając do nich także leworęcznych i innych odmieńców – szczególnie brzydkich, za niskich, za grubych, nieśmiałych. Życzliwie dodawano czasem tylko przymiotnik: „życiowe”. Życiowe kaleki. Od tamtego czasu nie postąpiliśmy ani krok naprzód w ucywilizowaniu. Nadal jesteśmy, jako społeczeństwo, na poziomie plemiennym. Liczba niepełnosprawnych, rosnąca w każdej społeczności, nadal nie zmusza nas do myślenia. Podobnie, jak nie rozumiemy pojęcia gwałtu: (wszak słowiańskiej babie dawało się maczugą w łeb i za włosy ciągnęło w krzaki, hehehe, nikt się nie patyczkował; jak się kobiety nie bije, to w niej wątroba gnije itp.itd.), tak i nie rozumiemy prawa do godnego życia osób innych, niż my. Mają siedzieć cicho i potulnie milczeć. Są brzydcy, koślawi, wiele im brakuje do naszej sprawnej młodości, nie rozumieją nas, na przykład tego, że spocenie się na słońcu i zaniechanie użycia stosownego kremu, jest horrorem, nieporównywalnym z żadnym innym doznaniem niepełnosprawnego egoisty na wózku.
Chociażby ci, którzy protestują w Sejmie! Nie można im pozwolić wychodzić i wracać, bo będą siedzieć nie wiadomo dokąd. Nie można pozwolić otwierać okien chociaż temperatura wewnątrz podobno sięga 40 stopni, szybciej pójdą po rozum do głowy i przestaną zajmować miejsce. A w ogóle to mówimy o matkach niepełnosprawnych dorosłych, jakby ci niepełnosprawni dorośli wszyscy byli niesprawni intelektualnie i nie mieli prawa się wypowiadać (co na szczęście robią).
Pół biedy, jeśli sprawa dotyczy osiemnastolatka, który zgodził się pchać starą babcię na wózku, nie wiedząc naprawdę, o co chodzi. Rzeczą babci jest uświadomić mu, iż nie tyle chodzi o Biedronkę, jako cel wyprawy, ile o samo wyjście z domu, czyli to, co nasz premier Morawiecki określił, jako dostępność plus. Skoro tego nie potrafiła, albo zaniechała – jej strata.
Temu młodemu człowiekowi nie przedstawiono problemu niepełnosprawności, jako nieuchronności losu, która może dotknąć nas wszystkich. Nic więc dziwnego, że on i jego starsi koledzy – posłowie – traktują osoby niepełnosprawne, jako nie będące w stanie podejmować w pełni racjonalnych decyzji, o czym świadczy nieustanne powtarzanie pani rzecznik rządu o zapotrzebowaniu na pieluchomajtki. Czyż może ktoś, kto jak niemowlę sika w pieluchy, zachować rozsądek i jasność myślenia? A przecież niepełnosprawność nie jednakie ma oblicze. I konieczność używania pieluchomajtek (jeśli nawet zachodzi), nie dyskwalifikuje intelektu osoby (nawet jeśli jest kobietą).
Z takim spojrzeniem trudno podejść do osób z porażeniem mózgowym, jako do normalnych ludzi, chociażby (jak dzieci protestujących w sejmie matek), mówili do rzeczy i z sensem. To nieważne, co mówią, ważne że mają głowy przechylone, ręce pokręcone i jąkają się. I z upodobaniem pokazywani są, jak leżą zwinięci w kłębek na przygodnych legowiskach. Zapewne brzydko pachną po dniach braku prysznica! A ich mamusie! Tak się stawiają, a mają czas pomalować sobie brwi, przyciemnić rzęsy i rozjaśnić włosy! Ewidentnie robią sobie popularność w trosce o kasę! Mają być zapuszczone, brudne i zdołowane!
Nie winie wspomnianego osiemnastolatka – wszak wytrwał w przyjętym na siebie dobrowolnie zobowiązaniu – choć nie było to bierne wytrwanie, ale głośne komentowanie publiczne sytuacji, która go spotkała. Winię siebie i swoich rówieśników, że nie wychowaliśmy pokolenia naszych dzieci na tyle silnie utrwalonego w przekonaniu o konieczności opieki nad babciami/dziadkami (choć akurat one spełniały oczekiwanie w tym zakresie), aby przekazały kolejnemu pokoleniu imperatyw pomocy starszym członkom rodu. Kiedyś opieka nad starymi w rodzie była związana z podejściem patriotycznym, bowiem to oni zachowywali pamięć wieków. Dziś patriotyzm wynaturzył się do cudzych symboli, cudzych znaków i zmanipulowanej tradycji i niczym dziwnym są oczekiwania, iż muszą wymrzeć pokolenia, które pamiętają, jak było, żeby można było właściwie ocenić historię. A skoro muszą wymrzeć (nie chodzi oczywiście o konkretne osoby, o nie), to lepiej wcześniej niż później, mniej zachodu i wydatków.
Relacje i ogląd świata niepełnosprawnych są przeszkodą, a Unia Europejska w dodatku nas zniewala. Tak naprawdę ci młodzi ludzie nie wiedzą, czym jest prawdziwe zniewolenie. I nie zrozumieją, dlaczego ja czuję się lepiej w Holandii, czy Norwegii albo Szwecji, z obcymi (czasem nawet uprzedzonymi do Polaków), niż w mojej Ojczyźnie. Tam jestem człowiekiem. Wystarczy chwila, żebyśmy się zrozumieli mimo nieznajomości języka. Tutaj jestem wyłącznie obiektem manipulacji i cudzych wyobrażeń. Samotna wśród królewiczów i królewien.
Chociaż, może, jeśli ogarnę się, zacznę naprawiać świat i przestanę brać wszystko do siebie, nie odczuwając zranionej ambicji, zacznę tłumaczyć wszystkim dookoła od początku, jak powinno być w cywilizowanym kraju i co mają zrobić, żeby dorosnąć do norm, zanim się one zmienią. Tylko jakoś zapału i energii mi brak… Cytując wiersz Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej: „I klonom ręce opadły, i mnie…)