Opuściliśmy gwarne i ciasne stare miasto, żeby odetchnąć szerszą przestrzenią. Idąc wzdłuż nadbrzeża, spotykaliśmy głównie turystów, już na pierwszy rzut oka odróżniających się od miejscowych.
W polu widzenia pojawiła się kamienna budowla, której mury wkomponowano w naturalne zbocze.
Twierdza Bergenhus powstała prawdopodobnie w XII wieku. Na jej terytorium znajdował się m.in. kościół, w którym w 1163 roku odbyła się pierwsza w historii Norwegii koronacja króla. Była rezydencją biskupów i norweskich monarchów. W XIII wieku wykończono kamienny zamek, który zastąpił wcześniejsze, drewniane budowle. W 1944 roku, podczas wybuchu statku w porcie, większość budynków twierdzy została zniszczona, z czego odbudowano królewski Zamek Hakonshallen oraz Wieżę Rosenkrantza. Jest miejscem spacerów i rozmaitych imprez.
Ze względu na prowadzące z ulicy schodki, dla mnie nie do przebycia, do twierdzy udaliśmy się od strony parku, przedtem okrążając ją.
Niestety, nie udało mi się wówczas ustalić, czyj pomnik widnieje na zdjęciu, ponieważ wiodły doń schodki. W internecie też nie znalazłam nic na ten temat, chociaż prezentowano inne pomniki w Bergen. Dla zwiedzających, co ilustruje zdjęcie, ważniejszy był wspaniały widok z tego miejsca, niż postać, przypuszczalnie, jakiegoś wojskowego. Dopiero powiększając fotografię odkryłam, że przedstawiał on króla Haakona VII spoglądającego na port. Postać Norwegom bliska, ale turystom raczej obojętna.
Dalej w czasie spaceru trafiliśmy na rekonstrukcję rycerskich walk, jednakowoż stroje nie pozwalały mi na zidentyfikowanie, o jaki okres historyczny chodzi.
W walkach tych brały także czynny udział dziewczyny, niemniej ich stroje były jeszcze mniej historyczne.
Ruszyliśmy więc dalej opuszczając bitwę i kontemplując spokojniejsze widoki.
Spacer zakończyliśmy w cienistej i chłodnej części restauracji, gdzie znajdowały się jedyne wolne stoliki, nie zajęte przez spragnionych słońca turystów.
Zmęczone wróciłyśmy na statek, gdzie zrobiłyśmy użytek z naszego, nareszcie po raz pierwszy oblanego słońcem balkonu, popijając piwo z podręcznej lodówki. Nasz Brazylijczyk był bardzo zdziwiony, że starsza pani w ogóle pija jakiś alkohol (widać w jego kraju to się rzadziej zdarza), ale obiecał szybko uzupełnić zapas i słowa dotrzymał.
Nie chciało nam się udać na górę na pokład widokowy, więc obserwowałyśmy stąd opuszczanie portu, ścigające się ze statkiem ptaki i wiszący nad nami most
(Fotografia Małgorzata Urbanowicz)
I wielka szkoda! Nasi towarzysze nie byli tak leniwi i mieli dodatkową emocję – obserwowanie, jak statek z bardzo niewielkim zapasem mieści się pod mostem.
(Fotografie Filip Urbanowicz)