W brzuchu pływającego supermarketu (3) czyli dzień na morzu

IMG_3390

Dni na morzu są długie i nudne, szczególnie jeśli nie ma pogody, jest mgła, mżawka, zimno i wieje wiatr, a widok lądu (o ile jest dostępny), to z kabin po przeciwnej stronie statku. Pocieszamy się, że podczas powrotu nasza strona będzie uprzywilejowana, co nie do końca się sprawdziło, ponieważ do niektórych portów statek wpływał rufą, a nie kadłubem. Wówczas bardzo ważne zaczynają być rozrywki. Także więcej poświęca się czasu propozycjom statkowej gazetki.

Informacje nie są dla mnie specjalnie ciekawe, a moje otoczenie, znające angielski, nie kwapi się zbytnio do tłumaczenia tekstów i prowadzonych przez nich rozmów. Biegli w angielskim zapominają, że ja z tych czasów, gdy uczono się powszechnie rosyjskiego, a angielski był dodatkowym, alternatywnym do łaciny, której ja się uczyłam.

Odcyfrowuję: serwis pralniczy, godziny oddawania i odbierania, blablabla, „wspaniały dostęp do internetu satelitarnego”, bez dźwięku 5 euro dziennie, odtwarzanie video z obrazem i dźwiękiem 12 euro dziennie. Maksymalny dostęp do 4 urządzeń z maksymalną przepustowością, z dźwiękiem i obrazem 23 euro dziennie. Zrozumiałe, że jako osoba nieuzależniona od internetu, darowałam sobie tę przyjemność.

Za to w pierwszym porcie, Alesund, trudno było się przecisnąć przez bramę, w której przejście tarasowały tłumy z laptopami i tabletami, ponieważ akurat prawdopodobnie w tej bramie był bezpłatny dostęp i dobry zasięg. My znaleźliśmy to w mieście, w jednej z kawiarń, tyle że ja nie zabrałam swojego laptopa, więc jedynie gapiłam się znudzona na współtowarzyszy.

Na sformułowane nagląco pytanie z gazetki (brzmiące może niefortunnie z powodu tłumacza automatycznego): „Czy chcesz się odwzajemnić w mroku wieczoru?” jest tylko jedna odpowiedź: „OBRÓBKA WIEKU Z BOTULINĄ” lub „HYAlURONIC ACID” i wizyta w hotelu MSC Aurea Spa na konsultacje prywatne. Ceny nie podano. Za rezerwację 4 masaży jakieś nieprzetłumaczalne bonusy tudzież cała paleta dostępnych „lekarstw” – jak je zwą. Za 29 euro kąpiele termalne z chili dla 2 osób. Do tego przy zakupie „jednej produkcji słonecznej Collistar”darmowy prysznic słoneczny” – cokolwiek by to było.

Do tego reklama salonu fryzjerskiego Jeana Louisa Davida, „dotrzymującego aktualnych trendów mody”. Te aktualne trendy to jakieś pasmo rudości w tłustawych włosach klientek, widoczne przed wieczorem galowym wśród wielu pań. A może nie tłustości, tylko jakiś żel, lub kolor nie rudy, tylko wiewiórkowy, wystrzępiony, niestety nie znam się na tym. Poniżej zdjęcie jednej z pań, wyjątkowo młodej tym razem, która kolor włosów dobierała prawdopodobnie do koloru trampek. Wiewiórkową panią spotykamy w barze, najchętniej odwiedzanym, z licznych dostępnych, przez moje towarzystwo.

IMG_3343

Ciekawym dla Polaka zjawiskiem, któremu nasza telewizja serwuje nieustannie horrorek typu: pijani rodzice opiekowali się dzieckiem, jest widok tatusiów udających się późną porą na drinka z dziećmi.

IMG_3205

Przy wietrze 7 stopni w skali Beauforta zaczyna leciutko kołysać statkiem i jest to kołysanie usypiające, zwłaszcza gdy nakłada się na drgania śruby pod nami. Szczególnie ulubiony nasz bar znajdował się pośrodku statku i tam kołysanie nie było w ogóle wyczuwalne.

Statek jest długi (przypominam: 333 m, choć w niektórych źródłach błędnie podano 1333m, prawdopodobnie myląc stopy z metrami) i ma wiele zakamarków, więc jestem wożona na wózku i trafiam tam, gdzie chcą moi towarzysze. Ja skupiam się na próbowaniu wszystkich kolorów drinków, bowiem jest to dla mnie debiut, jeśli o nie chodzi.

IMG_3238

Nigdy wcześniej nie miałam okazji picia profesjonalnych drinków, takich które przygotowują barmani, mieszając składniki i potrząsając shakerami. Chciałam więc spróbować wszystkich najbardziej znanych, modnych i wychwalanych. Przygotowałam się do tego specjalnie. Lekarstwo przeciwbólowe, które stale muszę zażywać, żeby w ogóle się poruszać, zostało zmienione przez mojego pana doktora na inne, które nie wyklucza spożywania alkoholu, niemniej na końcu rejsu drinków i w ogóle alkoholu miałam dosyć, mimo ich zdecydowanie przeciwbólowego wzmocnienia.

IMG_3436

Swoje degustacje zaczęłam od Pina colada, którą wkrótce uznałam za zbyt słodką i przerzuciłam się na wódkę absolut z cytryną i miętą, w międzyczasie próbując rozmaitych dziwności w różnych kolorach. Potem przyszło Mojito, Margarita, Martini, Cuba libre, Daiquiri, jakieś dwa rodzaje niebieskiego, coś z nazwami „amerykański”, Zombie i na koniec Bloody Mary, widoczne na zdjęciu z liściem selera, w wykonaniu jednego z barów przeraźliwie gorzkie i ostre (pewnie od sosu worchester i chili) i wręcz obrzydliwe, w którym jedynie umoczyłam wargi. Kuda jemu do naszej, swojskiej Krwawej Mary, popijanej w czasie dawnych spotkań Klubu Tfurcuff, nawet z pieprzem zamiast chili i tabasco, lub w ogóle bez angielskich sosów! Oczywiście nie wszystko próbowałam jednego dnia! I nie wszystkie drinki zapamiętałam.

 

IMG_3225

Minusem drink-barów jest niemożliwość jakiejkolwiek sensownej rozmowy z powodu grzechotu baterii kostkarek do lodu, ale przecież chyba nie po rozmowę tam się chodzi. Ludzie wzajemnie się przekrzykują i nawet piosenkarz męczący przed mikrofonem stare włoskie przeboje, serwowane jako koncert p.t. „Nigdy” (!) nie daje rady ich zagłuszyć. Większość pasażerów stanowili Niemcy, a oni w ogóle są bardzo głośni.

Dzień drugi wyprawy rozpoczęłyśmy z moją opiekunką od zwiedzania statku. Najpierw trafiłyśmy na rozrywkę zbliżoną do pomysłów kaowców z niegdysiejszego Funduszu Wczasów Pracowniczych czyli konkursu trafiania piłeczką pingpongową do jednorazowych plastikowych kubeczków napełnionych wodą. Zwycięskie trafienie nagradzano czapeczką albo daszkiem od czapeczki z logo statku. Różnica polegała na tym, że dwoje animatorów kultury (jeden w błazeńskiej czapeczce) prowadząc konkurs, jednocześnie śpiewało i tańczyło i usiłowało rozbawić towarzystwo.

IMG_3276

IMG_3279

IMG_3288

Znudzone opuściłyśmy konkurs i udałyśmy się na najwyższe piętro, gdzie w sali z widokiem na statek, odbywało się coś w rodzaju gimnastyki porannej (z jakąś oczywiście modną nazwą, jak fitness albo coś w tym rodzaju).

IMG_3393

Kolejnym etapem wycieczki po statkowych rozrywkach stało się kasyno. Podniecającemu, wręcz ekscytującemu brzmieniu tej nazwy, zaprzeczył swojski widok automatów do gier z czasów, gdy w każdym przydrożnym barze w Polsce takie rzędy jeszcze bardziej wymyślnych i kolorowych maszyn okupywały rzesze miejscowych chłopaków, brzęcząc garściami drobnych.

IMG_3325

Niestety, Koło Fortuny tak wcześnie nie było dostępne, brakowało też krupierów i pań serwujących drinki. W ogóle brakowało jakichkolwiek osób rozrywających się w ten sposób.

IMG_3322

Przeszłyśmy jeszcze przez salon gry w bingo, gdzie można było wygrać 10.000 koron, i gdzie emocjonowało się sporo osób bez widocznych rezultatów.

W ramach twórczych zajęć proponowano jeszcze wyrób spiralnego naszyjnika z miedzi, mającego przynieść bogactwo, ale o tym dowiedziałyśmy się zbyt późno. Można było też jeszcze wysłuchać wykładów z zakresu sztuki, historii i geografii prowadzonych przez Hildę Belgrano, niestety prowadzono je w języku niemieckim, którego nikt z nas nie znał. W dodatku pani mówiła tak sennym i monotonnym głosem, że działanie usypiające wykładu odstraszało nielicznych, którzy przyszli i zaraz wychodzili.

Tego dnia gazetka informowała o gali w Teatrze Platinum od 17,15 do 18-ej i o obowiązującym tam stroju galowym. Kapitan statku Giuseppe Maresca osobiście miał powitać zebranych, zaprezentować swoich starszych oficerów i szefów departamentów oraz dać możliwość sfotografowania się chętnym w jego towarzystwie. Od 19,30 można było też potańczyć z oficerami. Niestety, nasi panowie albo stroju takiego nie posiadali, albo kontestowali sam pomysł i odmówili udania się na wieczór z kapitanem, jak również na pierwszą i drugą uroczystą kolację. My obie z moją opiekunką nie zdecydowałyśmy się iść same i w ten sposób nasze wieczorowe stroje pozostały do końca rejsu nieużywane. A szkoda. Okazało się ostatniego dnia rejsu, iż przysługujący nam, zarezerwowany na cały rejs stolik, był stolikiem polskim i ominęło nas poznanie dwóch polskich par.

Moja opiekunka wieczorem poszła z resztą towarzystwa do baru, zajrzawszy przedtem na potańcówkę i stwierdziwszy, że nikt nie tańczy, ja zaś zadowoliłam się dwoma niebieskimi drinkami (o różnych smakach) przyniesionym do łóżka, zyskując na jakiś czas przydomek mitycznej „Old grand lady”, której nosi się drinki, ale której w istocie nie ma i która jest tylko pretekstem. Gdy pojawiłam się wreszcie w barze, zostałam zauważona i miło przywitana.

IMG_4268

Tej nocy wpłynęliśmy na Morze Północne i skręciliśmy w kierunku NNW. Słońce wzeszło o 5,17 a zaszło o 22,22. Widełki prognozowanej temperatury: 8-13 stopni C. Gazetka informowała, że przepłynęliśmy od Hamburga 571 mil morskich i że wybrzeże będzie lśniące i będzie widoczne po prawej stronie statku. Niestety, nasze kabiny były po lewej.

Budząc się kilkakrotnie w nocy, za oknem widziałam ciemną szarość, zamiast czerni, odsłaniałam jednak zasłonę, pracowicie zaciąganą przez obsługę podczas drugiego regulaminowego sprzątania. Bałam się przegapić białą noc.