W brzuchu pływającego supermarketu (1) czyli moja relacja z wyprawy za Koło Podbiegunowe.

Jako uczennica szkoły podstawowej fascynowałam się geografią, traktując ją jednakże w swoisty sposób, przetwarzając nabywaną wiedzę własną wyobraźnią w magiczne zakątki. Te miejsca, stworzone z głową w chmurach, często w oderwaniu od realiów, miały niewiele wspólnego z rzeczywistymi miejscami i z powodu niemożliwości podróżowania, pozostały dla mnie do schyłku życia wewnętrzną bajką.

Jednym z takich miejsc było Koło Podbiegunowe. Z powodu nazwy, sugerującej magiczny okrąg i przekonania, że stamtąd do Bieguna już tylko jeden krok. A bieguny to przecież wyprawy słynnych podróżników, jak Cook, Peary, Amundsen, Scott i inni. Czytałam o ich przygodach z wypiekami na twarzy, o wyścigu między krajami, czyja noga pierwsza stanie na biegunie, o wyprawach ratowniczych, przedsięwziętych w poszukiwaniu zaginionych i o udziale Eskimosów (obecnie z poprawności politycznej zwanych Inuitami) w tych wyprawach, ich umiejętnościach, stylu życia i ciekawostkach obyczajowych.

Odnajdując na starość w sobie wewnętrzne dziecko, podążam czasem za swoimi marzeniami, sprawdzając, jak tam jest naprawdę. Zawsze jest inaczej, ale rzadko jestem rozczarowana, ponieważ odnajduję w zamian coś innego, nieoczekiwanego. Nawet po tej ostatniej wyprawie, która z romantyką podróży nie miała zupełnie nic wspólnego, czuję się usatysfakcjonowana. Zobaczyłam świat luksusu według wyobrażeń Europejczyków, najczęściej starszych i dobrze sytuowanych, błyszczący kryształami i lustrami (także na sufitach), wypełniony różnokolorowymi drinkami i rozrywką kulturalną na miarę wczasów FWP za PRL. Moja wyprawa odbyła się statkiem MS Preziosa, wielką pływającą kamienicą, gdzie na 11 piętrze zajmowałam z współtowarzyszką podróży kabinę z balkonem, łazienką, w żadnym stopniu nie przypominającą kabin na statkach, którymi kiedyś pływałam. O statku można poczytać na stronie:

http://www.namorzu.pl/p,MSC-Preziosa

Pasażerów statek liczy, wg różnych źródeł ponad 4000 – 4500 osób, plus 1370 osób obsługi. Zwodowany został w 2013 roku, podobno początkowo na zamówienie syna Kadafiego. Ma 18 pokładów pasażerskich i 1751 kabin. Na statku wydawana i dostarczana do kabin jest codzienna specjalna gazeta informacyjna, także telewizja ma kilka kanałów ukazujących stale różne miejsca na statku.

Jest tu wszystko: sklepy, bary, restauracje, baseny, kasyno, teatr, liczne windy, a nawet dzieła sztuki przedstawiające świecące, smukłe kobiety z monstrualnie wielkimi udami czy rzeźby z cukierków. Jedyne, co mi przeszkadzało, to nadmiar ludzi dookoła i hałas, który wytwarzali, przekrzykując siebie i wszechpanującą muzykę. Pasażerowie przeważnie byli Niemcami w wieku emerytalnym, sporo osób poruszało się na wózkach, z chodzikami i o kulach. Było też kilkoro dzieci. Z języków używano głównie niemieckiego, angielskiego, francuskiego i hiszpańskiego. Polski usłyszałam dopiero ostatniego dnia podróży. Podobno Polaków było 50 osób, ale nie bardzo chce mi się w to wierzyć. Na stronie:

http://platine.pl/najwiekszy-wycieczkowiec-w-europie-wyrusza-w-pierwszy-rejs-0-1272696.html

można dowiedzieć się, że: „MSC Preziosa to przede wszystkim luksus. Podłoga na statku wyłożona została żyłkowanym białym marmurem, a sofy ozdobione w czarny i purpurowy aksamit. Na powierzchni 30.000 metrów kwadratowych znajdują się 4 baseny, kasyno, restauracje, bary, siłownie, centrum handlowe, biblioteka oraz teatr. Koszt budowy statku to aż 550 milionów dolarów.

Dzięki długości 1.333 metrów MSC Preziosa zyskał tytuł trzeciego najdłuższego statku wycieczkowego na świecie i największego w Europie. Ten ważący 1400.000 ton gigant na morzu jest w stanie osiągnąć prędkość 23 węzłów.”

Słynne są schody wyłożone tysiącami kryształów Swarovskiego – o czym poinformowano nas z dumą na początku rejsu, wymieniając dokładną ich liczbę, którą zresztą zaraz zapomniałam.

Oto statek w porcie Alesund

IMG_3522

I w porcie Geiranger:

IMG_4411

skąd wysunięto dlań bardzo długi, pływający trap

IMG_4350

Trasę wycieczki obrazuje mapa skopiowana z jej programu

Trasa

A to nasza kabina. Kolorami i wykładziną nad solidnym, podwójnym łożem przywodziła na myśl pływający dom uciech, zwłaszcza, że naprzeciw znajdowało się wielkie lustro w pozłacanych ramach. Sposób ścielenia tego łoża był wysoce zagadkowy i niepraktyczny. Mnie przeszkadzał w poruszaniu się chodzikiem, ponieważ w jego kółka wplątywały się misterne fałdy układane z prześcieradeł i narzuty w narożnikach.

IMG_3143

IMG_3704

Ściana niewidoczna na zdjęciu składała się z 2 luster: nad barkiem i na przeciw łoża. Na ekranie telewizora widoczny „babciny serial” (tak nazywany przez moją towarzyszkę i opiekunkę) – czyli stale aktualizowane informacje o szerokości i długości geograficznej, prędkości statku, długości przebytego dystansu w milach morskich, prędkości wiatru i głębokości morza wraz z mapkami aktualnej pozycji oraz sylwetki najważniejszych osób na statku.

IMG_3688

W skład pokoju wchodzła malutka kabina prysznicowa i toaleta, tym różniąca się od normalnych toalet, że opróżniana jest dopiero po zamknięciu klapy; wskutek utworzonego podciśnienia wysysana jest zawartość, co oszczędza zużycie wody na statku, powoduje jednakże spory hałas. Kabiny sprzątane są dwukrotnie w ciągu dnia, a sprzątający zabawiają lokatorów różnymi sztuczkami w rodzaju zwijania końcówki papieru toaletowego i chusteczek higienicznych z podajników w ząbek, czy też tworzenia z koszul nocnych kwiatu róży, jak na zdjęciu poniżej. Jak luksus to luksus, a co?!

IMG_5324

Na zdjęciu widnieje też gazetka pokładowa z programem na dzień następny, pozostawiona przez pokojowego Filipińczyka (poprzedni był przemiłym Brazylijczykiem), wydawana w kilku językach, choć nie po polsku. Ciekawe jest to, że w żadnym miejscu statku nie odnalazłam termometru, a w informacji na ekranie telewizora brakowało aktualnej temperatury powietrza, jakby była to informacja wstydliwa. W pokazanej gazetce widnieje tylko prognoza dobowa, z bardzo szerokimi widełkami wskazań, z uwagi na spory dystans podróży. W ciągu 12 dni podróży mieliśmy temperatury od bliskich zera z opadami śniegu do ponad plus 30 stopni w Hamburgu. Mimo tego nikt się chyba nie pochorował, możliwe że wskutek ustawicznej dezynfekcji wszystkiego, co się dało. Personel stale biegał ze spryskiwaczami i natryskiwał dłonie powracających z portu, udających się do barów i restauracji. To był chyba najczęstszy widok – taki człowiek z butlą płynu dezynfekcyjnego nagabujący podróżnych jak u nas roznosiciel ulotek na stacji metra.

Znamieniem luksusu naszej kabiny był balkon, z którego robiłyśmy zdjęcia i na którym trzymałyśmy mój wózek inwalidzki. Tylko raz w czasie podróży siedziałyśmy na nim opalając się z godzinkę, w jeden słoneczny dzień, który trafił się nam jak ślepej kurze ziarno.

IMG_3463