W tarocie są karty-bramy. Takie same są w życiu. Problem w tym, że o ile tarotowe karty bramy stosunkowo łatwo rozpoznać, o tyle te życiowe widać dopiero długo po. Tarotowe karty bramy mają wyraźny rysunek określający, czego się można spodziewać, o tyle bramy życiowe czasem dają się rozpoznać, a czasem nie. Zresztą nawet wówczas, gdy je rozpoznajemy, ich sens pozostaje głęboko ukryty, a im bardziej odczuwamy emocjonalnie, że to właśnie jakiś przełom, najczęściej istotę tego przełomu najmniej rozumiemy. Rozpaczliwie wiążemy towarzyszące nam widoczki z sensem wydarzeń, ale zazwyczaj mylimy się, bo nie tu jest ukryte sedno sprawy. Chichot historii naszego życia dociera do naszych uszu, ale jest zazwyczaj szyderstwem z nas samych i naszych oczekiwań. Jak mówią znawcy astrologii (do których się nie zaliczam) Uran jest bezlitosny w obnażaniu nierealnych oczekiwań, a Saturn, jeśli się z Uranem spiknie, zachowuje się jak neofita prawa i porządku.
Jednak problem w przejawianiu się owych archetypów – znaków czasu bierze się skądinąd. Uraniczne zadanie, to psucie wszelkich zakorzenionych przekonań i promocja rzeczy nieoczekiwanych, dziwnych i niezrozumiałych.
Uraniczny przyjaciel nie przyniesie ci kwiatów, a kamień; a ty zastanawiaj się nad zawartością w nim ciężkich pierwiastków i jego symbolicznym sensem. Nie podobają mu się Twoje pomysły, ale je wspiera. Pomaga ci w ich realizacji. choć odrzuca go, gdy czyta Twoje teksty. Jego (ich) uraniczność załamuje cię początkowo, skłania do użalania się nad sobą w stylu małych kobieciątek, że „nikt mnie nie rozumie”, po jakimś czasie jednak zmusza do zrozumienia ICH stanowiska, bo tego właśnie chcesz. A wiadomo, że bramy dla jednych, są zaledwie małym progiem dla innych i niczym dla reszty świata. Świat nie niesie łatwych rozwiązań, najłatwiejszym z nich jest położyć się i umrzeć. Ale tak zawsze można, gdy życie zbytnio dokuczy.
Uraniczny znajomy przedstawi ci wadliwość Twoich koncepcji i zachęci do zakupu kilkunastu tomów czegoś, co zawiera informacje, mogące ci się przydać, ale niekoniecznie. Mógłby Ci wysłać jakieś skany paru stron, ale nie przyjdzie mu to do głowy. Nie zastanowi się, że zdobycie jakiejś listy nie jest warte wydatku kilkuset złotych.
Uraniczny wróg obieca ci wszystko, a nie dotrzyma niczego. Zaczeka do czasu, aż nie będziesz miał już żadnej możliwości manewru i zostawi cię. Co gorsza, zniechęci Twoich sojuszników, którzy w przerażeniu pytają Cię co dalej jakbyś to ty była alfą i omegą. Jednym z uroków starości jest brak potrzeby decyzyjności, a ty nie mając sił i środków, raptem musisz do niej wrócić. I zapytać świata słowami piosenki: „Po co mi to było”?
Uraniczne JA samo sobie zaszkodzi, zanim zda sobie z tego sprawę. W rozmaitych aspektach swego życia. I potem – jak mawiała moja mama – płacz i zgrzytanie zębów.
Niedawno przyśnił mi się pewien sen, w którym przez przeszklone ściany jakiegoś baru, czy pawilonu zobaczyłam żeglujące między gałęziami świerków ryby i uświadomiłam sobie absurdalność tego obrazu. Sen ten miał wszelkie cechy tzw. snów proroczych (rozpoznawalne przeze mnie na przestrzeni wielu lat, zwłaszcza intensywność przekazu) więc nic dziwnego, że zastanawiałam się nad jego sensem. W dodatku lokował mnie w czasie i miejscu wiążącym się z planowaną podróżą. Podróż przyszła, minęła i jakkolwiek bardzo udana, nie zawierała żadnych wskazówek, co do rozumienia sensu snu.
Od wielu lat wiem, że problemy z tzw. snami proroczymi wiążą się z właściwym rozumieniem ich sensu – o co bardzo trudno. Najczęściej zrozumienie przychodzi post factum, gdy już niczego w danej sprawie nie może się zrobić. Przynajmniej ja tak mam. Tylko raz sen przygotował mnie na wydarzenia, które miały nastąpić, ale nie mając pojęcia o tym, co się stanie, załapałam w sekundy, to, co się stawało i udało mi się przerwać destrukcyjny proces. Ale rzecz dotyczyła życia i śmierci, co wyostrzało percepcję.
Tym razem wiedziałam (czułam), że sen o rybach żeglujących w powietrzu nie dotyczy konkretnych zdarzeń, a rozumienia – nie wiadomo czego – w czasie gdy usiłowałam odgadnąć i zrozumieć wiele spraw, a żadna z nich nie miała priorytetu.
W tym stanie ducha poprzez znajomych znajomych trafiłam na stronę pewnej dziewczyny, malarki wszechstronnie utalentowanej. Jej mama pokazała mi obrazy córki. W pokoju, gdzie się znajdowałyśmy, w wazonie tkwiły lilie emitujące tak silny zapach, że powodował u mnie stan zbliżony do umierania (wiem co mówię) i natychmiast musiałam wyjść na powietrze. Ta intensywność doznań przerażała. Potem już po powrocie z wojaży trafiłam na stronę
http://www.migrarescultura.es/historias/proyecto-kamani-patrycja-pajak/ i obejrzałam jej obraz
To właśnie było to. Ten sen w miejskim krajobrazie, piękny plastycznie, ale gdy przyjrzeć mu się bliżej, bogaty symbolicznie. Oto ryba utworzona ze schematów linii metra. Pamiętam linie paryskiego metra i swoją nieznajomość języka powodującą uparte poszukiwanie zakotwiczenia w schematach. Ale potem, gdy je poznałam i rozgryzłam, uczucie że tu jest świat, który mnie niesprawiedliwie ominął. Świat luzu, nieagresji, tolerancji dla odmienności. Te schematy na obrazie Patty połykają małą różową rybkę, wypełnioną niepotrzebną wiedzą, z trzecim okiem na grzbiecie, wołającym o poznanie sposobu trafienia do domu. Tyle razy śni mi się, że nie jestem w stanie trafić do domu i nie jestem w stanie wyartykułować swojego lęku; mogłabym napisać całą powieść o nie trafianiu we własne miejsce, a tu pewna młoda dziewczyna, zupełnie nieznana mi osobiście, wyraziła go prostym skrótem. Chylę czoło, Patty, przed Twoim geniuszem.
Ale przyjrzyjmy się bliżej obrazowi Patty. Ryby żeglują w powietrzu manewrując między wieloma prawdami współczesnego świata. Sama Patty widzi to jako proces – tryptyk obrazujący trzy części emigracji (podobny tarotowym kartom – bramom). Pisze o ciągłej migracji wielorybów i ich pieśniach, które mogą stać się modnymi, ponieważ mają zdolność roznoszenia się po całym świecie i dzięki temu zmieniania akcentów. Wszyscy jesteśmy migrantami i zostawiamy ślady swojej migracji w kulturze. Tryptyk Patty ukazuje : korzenie i rodzinę (szkolne stół i krzesła, dom, drzewo reprezentujące dzieciństwo), korzenie pokryte „tkaniną naszych babć” i wreszcie nowy świat, przybycie na nieznane wody, poszukiwanie w morzu nowych, niezrozumiałych miejsc i przystanków (pokazanych jako krople odmienności wśród budowli innego kraju), rozszyfrowanie języka, smaków, zapachów i zabarwienia (reprezentowanych przez etykiety). I wreszcie etap ostatni: mieszanka kolorów świata, bogactwo różnorodności, nasze olśnienie i fascynacja nowym – ale bywa też, niebezpiecznym.
Co dla mnie osobiście oznacza symbolika tego dzieła?
Nie mam pojęcia. Ruszyłam w nowy świat pełen niebezpieczeństw i mielizn , wówczas gdy szykowałam się do zimowego snu wieczności. Zmuszona do aktywności rzucam się jak wesz na grzebieniu wmanewrowana w pozorne alternatywy, których nie pojmuję i nie chcę znać. Opuściłam siebie i zdałam się, podobnie jak wieloryby (Grube Ryby albo Najeżki) na prądy, które mnie przerastają. Czasami po bezsennej nocy oglądając świt SM Nad Dolinką, naznaczony zielonym neonem, rozświetlającym moją nową łazienkę z uchwytami dla niepełnosprawnych, wołam do świata: zostawcie w spokoju moje szuflady pełne niespełnionych dzieł, zabierzcie mi moją okrojoną teraz wolność, do której tęskniłam całe życie, wróćcie mi moją młodość i moje możliwości wyborów, dajcie mi świat otwarty, możliwość podróżowania i możliwość życia zgodnego z przygodnymi znajomymi w różnych krajach świata, w lepiankach, jaskiniach, kamiennych domach, wszędzie tam, gdzie mieści się odmienność i przygodna fascynacja, dajcie mi popróbować, posmakować tego wszystkiego. Mnie, sprawnej fizycznie i pełnej wiary w siebie, Zabierzcie mi moje dotychczasowe życie z solennym wypełnianiem obowiązków, prawomyślnością i zrozumieniem mojej kobiecej roli. Możecie wyrzucić je do śmietnika. Nie rozumiem tego, że kogoś ta perspektywa może obecnie uwodzić!
Ale świt już wstał i nie cofnie się na moje życzenie, a mój osobisty horoskop (ascendent w Rybach) do czegoś zobowiązuje. Przede mną perspektywa osobistego poznania Patty, dziewczyny, która burzy moją zaśniedziałość. Babcinizm musi na razie ustąpić. Och, tylko gdzie ta młodość? Przydałaby się. Wszak jutro Uran jest w ścisłej opozycji do Słońca.