O publicznych zwierzeniach i ich konsekwencjach

W dyskusji, która wywiązała się na FB po moim wpisie, jeden z nich przykuł moją uwagę, ponieważ fundamentalnie się z nim nie zgadzam – chociaż wiele osób pogląd taki podziela. Napisano to tak: „ja myślę,  że nic się nie dzieje bez przyczyny. Nie ma pola, nie ma wcinania się i finito. Jeśli ktos jęczy, użala się, nie może się zdecydować, udaje dziecko we mgle, to siłą rzeczy przyciąga doradców. A potem lament he he…Lustereczko,powiedz przecie….” Może jeszcze dłużej bym się zastanawiała czy dyskutować, gdyby nie kolejny wpis tej samej osoby: „A poza tym, sorki, ale to jest wyrzygiwanie na kogoś swojej negatywnej energii w oczekiwaniu, że ktoś łyknie i powie dziękuję…Dla mnie to pokrętna prośba o uwagę z jednoczesnym zapiekłym trwaniem w błędzie, który do sytuacji doprowadził.”

Tłumacząc to z polskiego na nasze wypowiedź tę należy rozumieć jako zezwolenie dane z góry i bezpardonowo na mieszanie się w cudze sprawy, ba, na ich ocenę i bywa że potępienie. Zezwolenia takiego należy domyślać się zawsze, gdy ktoś zwierza się publicznie ze swoich problemów – wówczas nie obowiązują żadne reguły poszanowania czyjegoś świata wewnętrznego. Skoro na coś się żalisz, to oznacza, że popełniłaś błędy w których zamierzasz trwać i w dodatku tę negatywną energię wysyłasz Bogu ducha winnym obserwatorom.Sąd taki przykładowo można zidentyfikować na przykład w sprawie gwałtów. Jest to bardzo często wyrażany pogląd: „Ubrałaś się wyzywająco – a więc musisz się pogodzić z tym iż  zezwalasz na spojrzenia mężczyzn, ba, wręcz je przyciągasz, a skoro tak – musisz się pogodzić i z tym, że niektórzy z nich pragną cię zgwałcić” . (w podtekście: masz czego chciałaś). Musisz też przyjąć potępienie otoczenia

Z tym poglądem dyskutowano publicznie i ja nie zamierzam dyskusji tej powielać. Chciałabym jednak się zastanowić, czy istotnie, publiczne wyjawianie swoich spraw (np. choroby, bólu, poglądów itp) oznacza a priori udzielenie zezwolenia na mieszanie się do nich. Sądzę, że ważna tu jest intencja i zamiar ujawniającego.

Załóżmy że ktoś publicznie zwierza się ze swojej choroby lub kalectwa. Na ogół wiadomo z jakiego powodu to czyni. Pomijając różne dziwne przypadki najczęściej jest to:

  • chęć pożalenia się
  • chęć otrzymania porady
  • zamiar przedstawienia ogólnych wniosków wynikających z opisanej sytuacji – (np. działania publiczne Szalonego Wózkowicza)

Jak odróżnić, z którym z przypadków mamy do czynienia? To chyba powinno być proste. Jeżeli chcemy otrzymać poradę, opisujemy sytuację ze szczegółami i prosimy o sugestie. Jeżeli chcemy tylko pożalić się, szczegóły opisu są mniej konkretne, zamazane i niejednoznaczne. Ktoś, kto chce przedstawić swoje przemyślenia w danej sprawie, na ogół to wyjawia podając swój przykład jako ilustrację pewnego problemu, który chciałby przedyskutować. Czasami nawet urządza happeningi dla ekspozycji spraw ogólniejszej natury.

Jednak kłopoty w rozszyfrowaniu intencji ujawniającego publicznie swoje sprawy są powszechne, zwłaszcza, że udzielający porad nie zawsze mają ochotę wnikać głębiej w intencje i problemy (choć przed udzieleniem porady raczej powinni). Chyba więc najlepiej byłoby przyjąć, że o poradę musimy zostać poproszeni. Zwłaszcza, że aby była ona sensowna i skuteczna i na coś komuś się przydała, lepiej znać szczegóły, o które czasem trzeba zapytać i uzyskać odpowiedź. W przeciwnym wypadku jest to tylko takie sobie ględzenie. W żadnym zaś wypadku nie oznacza to upoważnienia dla przyjmowania roli sądu i orzekania o czyjejś winie (np. jesteś sama sobie winna bo się spasłaś albo bo jesteś brzydka, zaniedbana, nieogarnięta itd).

Jeśli więc ja napisałam o swoim bólu i gorączce, o lekarzach udzielających jakichś porad spoza swojej specjalności, o niejednakowym traktowaniu osób w przychodniach i o sprawie „Bolka” też – to z szerokiego wachlarza poruszonych spraw można zorientować się, że chodzi o przypadek 1 lub 3, w żadnym wypadku 2. Wprawdzie zadałam pytanie konkretne o to, czy 2 kajzerki tygodniowo to zbyt dużo – ale raczej należy to potraktować jako pytanie retoryczne. I nie wyciągać wniosku z tego, że oczekuję pełnej informacji o szkodliwości mleka czy glutenu. I chyba już nie jest równoznaczne z przyznaniem się i pokajaniem, że wyrzyguję swoją negatywną energię na otaczających mnie Bogu ducha winnych obserwatorów.

Oczywiście nie chodzi mi o jakieś żale osobiste. Przeprowadziłam miłą korespondencję z „doradzaczami”  i  jestem im wdzięczna za zainteresowanie. Z niektórymi całkiem sensownie korespondowałam. Nie zawsze jednak „doradzacze” są mili. Ja od swojego wpisu dostaję na FB mnóstwo reklam rozmaitych środków na reumatyzm, ból stawów, jakichś klinik, badań i tak dalej – co już jest wkurzające. Widać programy skanujące FB wyławiają takie wypowiedzi, jak moja i następuje zalew tekstów reklamowych w sprawach, które jak wydaje się dysponentom, mogą mnie zainteresować.

I tu chcę sięgnąć głębiej. Nie byłoby takiego przyzwolenia, gdyby nie pogląd, że publikując coś na FB  lub ujawniając publicznie automatycznie zgadzam się na ingerencję w moje osobiste sprawy. I to w ingerencję nieżyczliwą. A nie byłoby takiego poglądu, gdyby wszyscy piszący na FB byli zgodni co do jednej sprawy: na każdorazową ingerencję w czyjeś sprawy osobiste (także poradnictwo) należy wyrazić jednoznaczną zgodę.

To coś takiego, jak napisać na sukience: „gwałć mnie i katuj”. Oczywiście żadna kobieta tak nie robi. Ewentualna zgoda może zostać wyrażona konkretnej osobie, a nie zbiorowości – niezależnie od tego jak bardzo wyzywający strój się założy. Strój ma przyciągać uwagę – i tylko tyle. Jeśli coś mi się w kimś nie podoba, niekoniecznie muszę robić z tego zarzut i czuć się upoważnionym do potępienia. Ale to już sprawa kultury osobistej.

1272028881normal_demotiv_pic_743576tumblr_lh5aqsLY9P1qct6zzo1_500_large