A na działkach nic się nie dzieje

iphone nowy 017

W moim bloku rozpoczęto remont elewacji. Wszystkie okna zafoliowano na niebiesko, klimatyzator usunięto, nie było czym oddychać, więc zmuszona byłam ewakuować się na moją działkę na Podlasiu, żebym w nocy nie udusiła się. Swoją drogą miałam lepsze zdanie o inżynierach planujących remonty; sądziłam, że biorą pod uwagę fakt, iż ludzie nie ryby i oddychają powietrzem. W dodatku ta niebieska folia ogranicza sygnał telefonu komórkowego – mój iphone świecił na fioletowo i brak mu było zasięgu. Rację mieli astrolodzy twierdząc, że  Rak nas przeczołga – mnie zrobił to najpierw niebieską folią, potem wielką burzą, która przeszła nad wsią i moim działkowiskiem.

iphone nowy 004

Uświadomiła mi ona po raz kolejny, jak bardzo złudne są wszystkie nowoczesne media. Bez internetu, telewizji, prądu, zmywarki i lodówki można żyć, ale niezbyt długo. Kolejno bez możliwości ładowania baterii wysiadają komputery, książki elektroniczne zapisane na czytnikach i smartfonach, telefony komórkowe. Kiedy w dodatku samochód jest zepsuty, a drogi zawalone przewróconymi drzewami, znaczenia nabierają jakieś niezniszczalne zapasy, jak mąka, kasza czy cukier; zimna piwnica ratująca resztki jedzenia z lodówki; kuchnia opalana drewnem dla przygotowania czegoś gorącego do zjedzenia i zagrzania wody; a czasem też stare studnie, najlepiej z ręczną pompą, zapuszczone wskutek budowy wodociągu.

IMG_5452

Ludzie jednak, mimo że nie mający informacji o tym, co działo się w najbliższej okolicy, ruszają z wzajemną pomocą. Odblokowują zatarasowane zawalonymi drzewami bramy sąsiadów, sprawdzają drogi dojazdowe, informują tabuny zjeżdżających się osób, którędy można dostać się i sprawdzić co się dzieje z ich siedliskami. Potem ruszają piły ręczne,, spalinowe (póki jest benzyna), siekiery, łomy i inne narzędzia. Reperuje się dachy, rynny, zbiera połamane meble ogrodowe. Sygnały Straży Pożarnej dobiegają z oddali, stamtąd gdzie wycinają drzewa tarasujące asfaltowe drogi. Tutaj, na działkowisko, nie przyjadą, chyba że po kilku dniach, jeśli nie będą mieli zbyt wiele pracy. U nas nawet gniazda szerszeni likwiduje się własnymi sposobami. Specyfika okolicy, slaby zasięg telefonów komórkowych, marny internet, powodują całkowite odcięcie od świata, nawet w razie niewielkich zawirowań.

Jednocześnie to wszystko to sprawia, że w wypadku nowoczesnej wojny działkowisko byłoby najlepszym miejscem do życia. Ludzie tacy jak ja, uwięzieni w domach z nieczynnymi windami, bez światła, jedzenia i ogrzewania są z góry skazani. Jeśli do tego dodać bomby, pożary i strach…

Mając kuchnię na drewno lub węgiel, piec kaflowy, zimną piwnicę i własne źródło wody oraz niewielką ilość zapasów żywności, można czas jakiś przetrwać, licząc na szczęśliwą odmianę losu.

Zadziwiający w świetle tego jest nasz stosunek do uchodźców. Co sprawia, że tacy zwyczajni, spieszący bezinteresownie na pomoc sąsiadom osobnicy, jak mieszkańcy mojej wsi i działkowiska nie sięgają wyobraźnią dalej, niż poza zwalone drzewo, czy zerwany dach? Czy dlatego, że wszyscy są z jednego miejsca, czy jeszcze łączy ich coś innego? Zawsze zadziwiało mnie to, że mieszkając w wielkomiejskim bloku ponad czterdzieści pięć lat nie znam więcej niż 3-4 rodziny, za to na moim działkowisku ponad setkę. Możliwe, że wpływ miał na to fakt, iż zakładałam kiedyś z dwoma sąsiadkami komitet budujący wodociąg (firmowali go jednak nasi mężczyźni, jako że to poważniej wyglądało), ale w ten sposób poznałam większość ówczesnych mieszkańców. Moje i sąsiadek rodziny rozszerzały to grono znajomych, ograniczając jednocześnie je o osoby zmarłe. Niezależnie od tego czy trafiamy na znajomego czy na przykład kogoś odwiedzającego znajomego, uważamy, że mamy do czynienia z kimś bliższym niż na przykład sąsiad drzwi w drzwi z bloku.

Odtwarzaliśmy w ten sposób wspólnotę mniej nowoczesną, ale bardziej stabilną i ze sobą związaną. Tradycyjność tej wspólnoty polegała też na tym, że jakkolwiek ja i moje żyjące i już nieżyjące sąsiadki byłyśmy kobietami nie podporządkowanymi mężczyznom, miałyśmy swoje zawody, swoją pracę i swoje dochody, a także pozycję w rodzinie, bez oporów do działalności społecznej wystawiłyśmy fasadowo naszych mężczyzn, godząc się z tym iż w tradycyjnych wspólnotach kobiety pełnią raczej rolę szyi niż głowy. Instynktownie czułyśmy bowiem, że w tradycyjnych wspólnotach łatwiej liczyć n pomoc i wsparcie zwłaszcza w sprawach praktycznych. Sprawdza się to w takich razach jak ostatnia burza i zapewne inne kataklizmy.

Mój ulubiony przykład to dwie skłócone ze sobą rodziny, oficjalnie od lat nie mające ze sobą nic wspólnego – gdy członek jednej z nich leżał jesienią pijany w rowie, kobieta drugiej z rodzin uruchomiła linię połączeń między znajomymi z działkowiska, żeby osobę tę uratować przed zamarznięciem i jednocześnie uchronić siebie przed podejrzeniem, że mogłaby zrobić coś dla tej drugiej, wrogiej rodziny.

Sądzę, że w zrozumieniu tych procesów leży postępowanie z uchodźcami. Błędem jest lokowanie ich w dużych miastach i w skupiskach ich własnych nacji. Przypomnijmy sobie, że niejednokrotnie np. Polacy na Syberii znajdowali pomoc u tamtejszych mieszkańców, choć różnili się od nich wszystkim, pozycją, narodowością, sytuacją życiową i poziomem wykształcenia. Byłoby więc coś innego, różniącego wspólnoty jednego miejsca, wpływającego na lepszą czy gorszą integrację? Czemu mieszkańcy warszawskiego bloku żyją całkiem oddzielnie, nie znając się prawie, a mieszkańcy działkowiska wręcz przeciwnie? Dlaczego pracownicy jednej firmy, niezależnie od wzajemnych animozji łatwiej się jednoczą w razie jakiejś awarii, niż mieszkańcy bądź czy bądź jednego domu?

Wydaje się iż tym czynnikiem jest pewien styl życia, w tym wypadku model spędzania wolnego czasu. Mieszkańcy bloku izolują się od siebie, dbają o swoją prywatność, zaś mieszkańcy działkowiska część swojej prywatności wystawiają na podgląd otoczenia i muszą się godzić na to, że są przedmiotem plotek i dyskusji, jak pewna rodzina, która zaprosiła do siebie dziewczynę opalającą się topless na trawniku, zamiast w osłoniętej od oka sąsiadów części działki. Od tego, na ile godzą się z naruszeniem swojej prywatności zależy stopień integracji różnych wspólnot. Tam gdzie zezwala się na wgląd głębszy, integracja jest większa.

Wynika stąd, że integrowanie uchodźców lepiej będzie przebiegać w środowiskach izolowanych od swoich nacji. Podobno wyliczono też procent przybyszów jaki jest możliwy do zintegrowania ze „starą” społecznością. Znane jest zjawisko, że ktoś wyrzekający na uchodźców, wyłącza z tego grona „swojego”, miejscowego uchodźcę.

Oczywiście realni uchodźcy wolą żyć w grupach swoich nacji licząc i otrzymując w razie potrzeby pomoc od swoich i poddając się ich ocenie, której kryteria dobrze znają.

Mnie ich sytuacja kojarzy się czasem z dziećmi, których rodzice czasem przejawiają nadopiekuńczość dowożąc ich samochodami do szkoły i kontrolując znajomości, chociaż lepiej byłoby przyzwyczajać je do wyzwań, które przed nimi stoją, pozwalać poruszać się samemu po mieście, rozwiązywać swoje problemy samemu i wychodzić z nich często zwycięsko – co znakomicie poprawia samopoczucie

Co w tym najtragiczniejsze? Komuś, kto zasługuje na współczucie i zrozumienie, oferować powinniśmy twarde warunki dla jego własnego dobra, ale kosztem jego osobistych wolności.

Rozmyślałam o tym przez cztery dni braku prądu, ale gdy elektryczność powróciła, wszystko się naładowało i powróciła łączność ze światem, moje spostrzeżenia nie stały się już tak jednoznaczne. Wszak i ten tekst mogłam zapisać na laptopie, a nie długopisem na kartkach…

IMG_5453

Edytuj/popraw »